30 czerwca - 2 lipca 2016r.
Do tej europejskiej metropolii
wybierałem się od niepamiętnych czasów. Paradoks polega na tym, że dzięki tanim lotom jest to jedno z najłatwiej dostępnych
miejsc w Europie. Teraz mogę powiedzieć, że w końcu zrealizowałem
marzenie o spacerze po Londynie, który nie zawiódł moich
oczekiwań.
Wybrałem lot liniami Ryanair z Krakowa
do Stanford, a podczas zakupu biletów lotniczych nabyłem również
transfer z lotniska do centrum miasta. Połączenie to jest bardzo
dogodne, ale nie jedyne, równie rozsądny wydaje się dojazd kolejką
miejską której stacja mieści się na lotnisku.
Trzeba zaznaczyć, że stolica Wielkiej
Brytanii należy do zdecydowanie drogich o czym przekonałem się już
na etapie rezerwacji hotelu. Z powodów ekonomicznych wybrałem
najtańszy z możliwych, co i tak stanowiło poważne uszczuplenie
posiadanego budżetu. Po najtańszym hotelu nie spodziewałem się
przesadnego komfortu, ale zastana rzeczywistość okazała się
jeszcze bardziej siermiężna. Nie popsuło to jednak mojego
nastroju, ponieważ przyjechałem tu zwiedzać miasto, a nie pławić się w luksusach hotelu, którego bezwzględną zaletą było położenie.
Pierwszy dzień wykorzystaliśmy na
rekonesans zaczynając od spaceru przez City, które
architektonicznie wpisuje się w pełnioną rolę europejskiej
stolicy finansowej. Po dotarciu nad Tamizę już na pierwszy rzut oka
widać, że metropolia skupia się wokół rzeki poprzecinanej
licznymi mostami drogowymi, kolejowymi i pieszymi. Zmęczeni spacerem
na próżno szukaliśmy urokliwej kawiarni. Siedzenie przy
kawiarnianych stolikach wystawionych na zewnątrz i cieszenie się
urokami tętniącego życiem miasta nie leży w zwyczaju
Londyńczyków. W ścisłym centrum bez problemu można spotkać
sieciowe lokale serwujące napoje w papierowych kubkach kupowane
najczęściej na wynos. Wzdłuż Tamizy nie brakuje ławek, na
których większość siedzących delektuje się przyniesionymi przez
siebie przekąskami i napojami.
Dzień postanowiliśmy zakończyć
spojrzeniem na miasto z London Eye będącego jedną z topowych jego
atrakcji. Koszt półgodzinnej przejażdżki wpisuje się w
horrendalne londyńskie ceny i wynosi 25 funtów, niemniej jednak
widoki rekompensują znaczną część z wydanych pieniędzy. Z
kapsuły tego diabelskiego młyna stojący niemalże u podnóży
Pałac Westminsterski i Big Ben wydają się małą makietą
oryginału. Po przeciwnej stronie ponad domami sterczą interesujące
i niebanalne wieżowce londyńskiego city oraz monumentalna katedra
św. Pawła. Powrót do hotelu urozmaiciliśmy sobie wizytą w jednym
z londyńskich pubów oferujących bogatą listę piw wszelkich
typów.
Postanowiliśmy skorzystać z
propozycji jednej z firm oferujących widokowe przejazdy otwartym
piętrowym autobusem. Z założenia pomysł był świetny, ale w
praktyce zdecydowanie stracił na atrakcyjności. W godzinach szczytu
korki panujące w mieście spowodowały, że na przystankach długo
czekało się na odpowiedni autobus. Test cierpliwości nie kończył
się po jego przyjeździe, ponieważ miejscami więcej stał niż
jechał, a w celu złamania chorobliwego optymisty protest przeciwko
Brexitowi wykluczył autobusy z ruchu na kilka godzin. Lubię znaleźć
promyk słońca na burzowym niebie, więc dodam, że bardzo przyjemny
i atrakcyjny był wieczorny przejazd ostatnim kursem, szczególnie
gdy zaczęto włączać iluminację w pogrążającym się w
ciemności Londynie.
Każde znane miasto ma swój obiekt
flagowy, będący jego wizytówką, rozpoznawany przez wszystkich na
całym świecie. Paryż ma wieżę Eiffla, Sydney operę, Rzym
Coloseum, a Londyn Big Bena. Któż go nie widział, chociażby na
okładkach podręczników do angielskiego. Ta wieża zegarowa
należąca do Pałacu Westminsterskiego jest wyjątkowo fotogeniczna,
dobrze wygląda w każdym świetle i ze wszystkich stron.
Z tego miejsca od Pałacu Buckingham
dzieli nas już tylko spacer przez St. James's Park. Zachęceni
opisem w przewodniku postanowiliśmy zobaczyć zmianę warty przed
pałacem. Zajęliśmy rekomendowane miejsce pod Victoria Memorial i
oczekiwaliśmy na ceremonię. Po kilkudziesięciu minutach pod nosem
przemaszerowali żołnierze i zniknęli za wysokimi płotami, a
reszta ceremonii odbywała się poza zasięgiem moich oczów.
Duże wrażenie wywarł na mnie inny
zakątek Londynu, a mianowicie Tower of London i Tower Bridge
znajdujące się po drugiej stronie rejsowej trasy po Tamizie.
Korzystając z rejsu mieliśmy możliwość nieco innego, równie
ekscytującego spojrzenia na miasto. Zbudowana z kamienia twierdza i
sąsiadujący z nią most nie bez powodu przyciągają rzesze
turystów. W moich oczach dwie ufortyfikowane wieże Tower Bridge
stanowią wodną bramę prowadzącą do miasta. Nieśpiesznie
spacerując po moście możemy odkrywać jego uroki i dostrzec jak
malowniczo błękitne stalowe elementy kontrastują z szarym
kamieniem i przejeżdżającymi czerwonymi autobusami.
Dla urozmaicenia pobytu w tej
europejskiej metropolii postanowiliśmy zawitać do kipiącego
luksusem domu towarowego Harrodsa. Jego historia sięga 1834 roku,
kilkakrotnie zmieniał właścicieli, a obecnie należy do Katarskiej
spółki. Jak przystało na luksusowy sklep w którym klienci nie
pytają o cenę na żadnym z artykułów nie było tej przyziemnej
informacji. Niemniej jednak będąc bogatym nie chciałbym robić
zakupów w miejscu w którym roi się od turystów przepychających
tylko po to by zaspokoić swoją ciekawość. Nie wiem jak to jest
rozwiązane w tym przypadku, ale nie wyobrażam sobie arabskiego
szejka, który w drodze po nieprzyzwoicie drogi zegarek musi się
rozpychać łokciami, niczym w kolejce po kawę w 1980r.
Fani Harrego Pottera tłumnie ściągają
na dwotzec King's Cros, gdzie znajduje się peron 9 3/4 z ktorego odjeżdża expres do Hogwartu. Pojechałem i ja, lecz do dzisiaj nie potrafię
zrozumieć powodu tej zbiorowej histerii. Ludzie stoją w
niekończącej się kolejce tylko po to, żeby zrobić sobie zdjęcie
przy wózku wjeżdżającym w ścianę. Obok sklepik z pamiątkami do
którego z uwagi na tłum fanów również czeka się na wejście.
Inną
ciekawostką cieszącą się popularnością jest sklep M&M w
którym te czekoladowe, kolorowe kuleczki sprzedaje się w różnych
wariacjach. Nadmienić należy jednak, że są one w nim droższe niż
w jakimkolwiek innym brytyjskim sklepie.
Trochę
przez przypadek trafiliśmy do dzielnicy Covent Garden. Miejsce to
zauroczyło mnie od pierwszego wejrzenia. Znaleźliśmy tam stragany
na których rzemieślnicy oferują swoje wyroby, muzyczne trio umila
ludziom czas spędzany w niewielkiej kawiarni, a uliczni artyści
prześcigają się w sztuczkach i wyszukanych występach aby
przyciągnąć do siebie gapiów.
Spacerując
po mieście warto również zabłądzić do chińskiej dzielnicy, nie
jest ona zbyt duża, ale na pewno ciekawa. Obszar tej niewielkiej
enklawy określają czerwone bramy nie pozostawiające wątpliwości
kto tu jest gospodarzem.
Pomijając
mięsne potrawy w każdym kraju, regionie i mieście staram się
spróbować miejscowej kuchni, specjałów i przysmaków. W Londynie
nie trafiłem na nic wyszukanego, zaskakującego i nietuzinkowego,
spróbowałem więc popularnego i powszechnego Fish and Chips, czyli
dorsza z frytkami. Potrawa ta niczym mnie nie zaskoczyła, aczkolwiek
zjadłem ją ze smakiem i z czystym sumieniem mogę polecić. Na
uwagę zasługuje fakt, że na każdym kroku można znaleźć jakiś
Pub, a w każdym z nich oferuje się bogaty i urozmaicony wybór
piwa.
Podsumowując
ten krótki czterodniowy wyjazd powiem, że bardzo miło spędziłem
czas w Londynie, pozostało mi jeszcze dużo do zobaczenia i bez
wątpienia wrócę tam. Miasto jest wyjątkowo ciekawe nie tylko
architektonicznie, ale również społecznie i kulturowo. Ze
wszystkich miejsc w których dotychczas byłem metropolia ta jest
najbardziej kosmopolityczna. Na ulicach mieszają się ludzie
wszelkich ras, religii, kultur i światopoglądów, wszyscy
bezkonfliktowo żyją w sąsiedztwie i co najważniejsze są wobec
siebie i innych niezwykle uprzejmi i życzliwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcam do wyrażania swoich spostrzeżeń i emocji poprzez komentowanie postów, a za wszelkie wpisy serdecznie dziękuję. Pozdrawiam czytelników i wszystkim życzę fascynujących podróży.