30 lipca - 2 sierpnia 2016r.
Przeglądałem
internet szukając prezentu urodzinowego dla Joli w postaci weekendu
w pięknym i romantycznym miejscu. Faworytów było wielu, nie mogłem
się więc zdecydować na konkretną destynację. Zależało mi na
tym, aby oprócz cudownego miejsca również program wyjazdu był
bogaty w różnego rodzaju atrakcje. Przeglądając zapowiedzi
wydarzeń kulturalnych odbywających się w wytypowanych miastach
trafiłem na informację o Jarmarku Dominikańskim i natychmiast
zabłysnęło światełko w tunelu. Postanowiłem ten weekendowy
wyjazd budować wokół tej imprezy mającej średniowieczne
korzenie. O wizycie na jarmarku marzyłem już od dawna, ale przecież
nie dla mnie miał być to prezent. Ta niewielka rysa na sumieniu
towarzyszyła mi podczas planowania wyjazdu, ale do rzeczy.
Do
Trójmiasta jechaliśmy pociągiem Pendolino i trzeba przyznać, że
podróż była przyjemna i komfortowa, a przede wszystkim szybka.
Trasę z Tychów do Gdańska pokonaliśmy w 5 godzin i 15 minut, co
uważam za niezłe osiągnięcie. Wagony są wygodne i bardzo ciche.
Szukając dziury w całym powiem, że wizja marketingowa szefostwa
PKP intercity odbiega nieco od moich wyobrażeń, ponieważ w cenie
biletu kosztującego 132,30 zł. zaproponowano mi buteleczkę wody
lub herbatę. Drobne ciasteczko, muffinka lub inna tego typu
przekąska nie doprowadziłaby firmy do bankructwa, a pozwoliłaby
poczuć się pasażerowi nieco bardziej dopieszczonym. Wśród
licznych superlatyw to tylko nieznacząca skaza.
W
Gdańsku przywitał nas nietuzinkowy dworzec kolejowy wyróżniający
się architekturą, który od starówki dzieli zaledwie
kilkunastominutowy spacer. Wybrany przeze mnie hotel również okazał
się strzałem w dziesiątkę i kamień spadł mi z serca.
Romantyczny weekend rozpoczął się zachęcająco i zgodnie z
oczekiwaniami.
Obawy
związane z ciążący na moim sumieniu Jarmarkiem św. Dominika
również szybko się rozwiały. Organizatorzy 756 jarmarku, bo taką
zacną liczbą może się on pochwalić, stanęli na wysokości
zadania. Miasta nie zdominowały odpustowe stragany kipiące
plastikową tandetą. Stoiska ustawiono z pominięciem zabytkowych,
atrakcyjnych ulic pozwalając turystom w pełni cieszyć się urokami
gdańskiej starówki i pogrupowano tematycznie tworząc strefy:
kulinarną, rzemieślniczą, staroci itp.
W
moich oczach jest to jedno z najpiękniejszych polskich miast,
będących wizytówką kraju. Godzinami można spacerować ulicami
starówki co rusz odkrywając kolejną wcześniej niezauważoną
kamienicę z niebanalnymi rzygaczami, przedprożami i rzeźbami.
Obowiązkowym punktem programu jest wizyta w ratuszu staromiejskim i
spojrzenie z góry na te urokliwe domy i spacerujących pomiędzy
nimi ludzi. Z wysokości wszystko wygląda jak makieta w parku
miniatur. Bez wątpienia warto również zwiedzić mieszczańskie
wnętrza Domu Uphagena oraz Dwór Artusa. Spacer nad Motławą także
dostarcza wielu wrażeń i w którą stronę nie spojrzeć budzi
podziw. Dumny Żuraw i stare Spichlerze harmonijnie współgrają z
nowoczesnymi apartamentowcami stanowiącymi tło dla niewielkiej
mariny. Na Wyspę Spichrzów przyciąga „Amber Sky”, dużo
skromniejszy kuzyn „London Eye”. Nawet wychodząc poza starówkę
co rusz spotyka się piękne zabudowania kościołów, młyna i
innych budynków.
Kulinarna
oferta miasta również jest niezwykle bogata. Bez względu na to,
czy chcemy zjeść smakowite śniadanie, szybki posiłek, przekąskę,
czy romantyczną kolację nie musimy przeszukiwać miasta w celu
znalezienia odpowiedniej restauracji. Liczne lokale chcąc sprostać
ogromnej konkurencji prześcigają się w wyszukanych propozycjach
kulinarnych dopasowanych do każdego podniebienia, a estetyka
serwowanych dań zadowoli każdego. Śniadanie zjedzone w „A
La Francaise” w pełni usatysfakcjonowało moje kubki smakowe, a
pierogarnia Mandu przyprawiła o zawrót głowy bogactwem wyboru.
Z
ciekawością i zainteresowaniem przestąpiłem progi muzeum
bursztynu, nie odnalazłem jednak w sobie zafascynowania
umieszczonymi w gablotach eksponatami. Zatrzymanie się obiektu w
innej epoce potwierdzają opryskliwi i niegrzeczni wyznaczeni do
regulowania ruchem panowie z ochrony, którzy najwyraźniej nie zdali
sobie jeszcze sprawy z tego, że bez turystów ich egzystencja w tym
miejscu pozbawiona jest celu.
Kontrastem
organizacyjnym jest nowoczesne Europejskie Centrum Solidarności w
którym w przystępny, multimedialny i ciekawy sposób przedstawiono
fragment najnowszej historii Polski. Usytuowanie nasuwa skojarzenie,
że jest to również smutny pomnik po niegdyś prężnie działającej
Stoczni Gdańskiej.
Atrakcją
kolejnego dnia stała się nieśpieszna pełna relaksu przechadzka po
Sopocie, którego wizytówką niezmiennie pozostaje molo i Grand
Hotel. Bez spaceru po molo wizyta tutaj byłaby niekompletna. Liczne
ławeczki ułatwiają cieszenie się chwilą, a restauracja zaprasza
na posiłek, deser lub chociażby kieliszek wina. Na końcu cumują
statki pasażerskie PŻB oferujące krótkie rejsy pomiędzy
sąsiednimi miastami oraz piracki clipper którego załoga zachęca
do przeżycia przygody podczas rejsu po zatoce. Nowością jest
dobudowana marina zwiększająca powierzchnię spacerową.
Przemieszczanie
się pomiędzy Trójmiastem jest niezwykle łatwe dzięki kolejce
podmiejskiej.
Uznałem,
że zwieńczeniem wspaniale spędzonego weekendu będzie spacer
plażami Półwyspu Helskiego. W celu podniesienia atrakcyjności
wycieczki na Hel dostaliśmy się statkiem. Rejs był bardzo
przyjemny i ciekawy, ponieważ przed wypłynięciem na wody Zatoki
Gdańskiej przepływa się wzdłuż stoczni remontowej i półwyspu
Westerplatte. Hel mógłby być przyjemnym miasteczkiem, lecz jego
komercjalizacja sięgnęła zenitu. Banery reklamowe, transparenty i
afisze zdominowały ten niewielki kurort w którym dominuje moda na
japonki. Pomiędzy bijącymi w oczy zaproszeniami na rybę, lody i
inne letnie atrakcje trudno dostrzec ładne, zadbane i ciekawe
zabudowania.
Po
wyjściu za miasto plaże pustoszały z każdym krokiem, by po kilku
kilometrach należeć wyłącznie do nas. Nie zdawałem sobie sprawy,
że w szczycie sezonu urlopowego można spacerować po pięknych
piaszczystych i pustych polskich plażach. Ciesząc się chwilą,
piaskiem pod stopami i szumem fal nawet się nie zorientowaliśmy gdy
dotarliśmy do Juraty. Piętnastokilometrowy spacer wbrew pozorom był
bardziej relaksujący, niż męczący. Jurata zrobiła na mnie dobre
wrażenie i mógłbym spędzić tu kilka dni wakacji oddając się
wyłącznie relaksowi. Do Gdańska powróciliśmy pociągiem, a dzień
zwieńczyliśmy kolacją w restauracji „Familia Bistro”
oferującej pyszną kuchnię Wileńską.
Niestety
jak to zwykle bywa miło spędzany czas szybko mija i nasz pobyt w
Gdańsku dobiegł końca. W drogę powrotną udaliśmy się
korzystając z oferty Polskiego Busa. Podróż autobusem nie była
tak komfortowa jak pociągiem, ale za to nieporównywalnie tańsza.
Gdańsk
to piękne miasto, zachwycające na każdym kroku z ofertą
przygotowaną dla każdego turysty zarówno tego najbardziej
wymagającego, jak i niskobudżetowego.
Świetnie nadaje się na romantyczne wyjazdy we dwoje.
Wspaniały opis a zdjecia rewelacyjne. Dzięki za mozliwość odnowienia wspomnień z podobnej podróży. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńTrafiłam na twój blog, bo szukam inspiracji do podróży.Bardzo fajnie,że doceniliście Gdańsk,miło się czyta, ja jestem dumna z mojego miasta. Oczywiście Gdańsk ma sporo do zaoferowania, zapraszamy na dłużej:) Zdjęcia robione z dużym wyczuciem.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo, napewno będę tam wracał. :-) Kocham Gdańsk i Wrocław.
Usuń