10 października 2015r.
Od ostatniego wyjazdu
minęło już trochę czasu i jak to zwykle bywa moje mieszkanie
zaczęło się kurczyć. Przestał mi już wystarczać substytut
podróży w postaci czytanych blogów, przeglądanych baz noclegowych
i portali turystycznych. Zapaliła się czerwona kontrolka
sygnalizująca nagły spadek tlenu we krwi będąca bodźcem do
podjęcia natychmiastowych działań.
Na szczęście mamy
jesień, cudowną porę roku stworzoną do górskich wędrówek. Na
jednodniowy wypad wybraliśmy Beskid Żywiecki, gdzie o tej porze
jest prawie pusto, a napotkani pojedynczy wędrowcy nie zakłócają
kontaktu z przyrodą.
Zaplanowaliśmy
niewielką kilkugodzinną pętlę w którą świetnie wpisywał się
punkt wyjściowy PKS Żabnica Skałka. Wybraliśmy drogę czarnym
szlakiem do schroniska na Hali Boraczej i cel ten osiągnęliśmy już
po godzinnym spacerze. Chwila na odpoczynek, łyk herbaty z termosu i
ruszamy dalej w kierunku schroniska na Hali Lipowskiej, do którego
prowadzą dwa szlaki. My bez namysłu zdecydowaliśmy się na czarny,
który na Hali Redykalnej przechodzi w żółty, ponieważ trasa ta
jest zdecydowanie bardziej widokowa niż zielona.
Nie warto się śpieszyć,
dając sobie szansę na dostrzeżenie subtelnej biżuterii matki
natury której krople porannej rosy skrzą się na kłosach
kwitnących traw i misternie utkanych pajęczyn niczym brylanty w
najdroższych koliach.
Mieliśmy okazje
podziwiać chmury przeganiane przez wiatr nad doliną, a
gdzieniegdzie po wejściu w obłok snujący się pomiędzy drzewami,
spacerować przez tajemniczy bajkowy las. Odcinek ten to
prawdziwa przyjemność, gdyż jest płaski, okraszony sielską
panoramą Beskidów, a dodatkowych radości dostarczają jagodowe
polanki cudownie przebarwiające się jesienią, na których nawet w
październiku możemy delektować się pysznym smakiem owoców. Tutaj
informację o czasie przejścia umieszczone na szlakowskazach tracą
na aktualności, gdyż nie uwzględniają braku silnej woli piechura
niezbędnej do oderwania się od krzaczka pełnego dużych,
dojrzałych i pysznych jagód.
Na tych którym mimo
wszystko udało się dotrzeć do Hali Lipowskiej czeka nagroda.
Znajdujące się tam typowe górskie schronisko przygarnie zmęczonych
i zmarzniętych dając wypoczynek w klimatycznie urządzonym wnętrzu
po którym rozchodzi się zapach domowego jedzenia. Wszystkie dania
są ładnie podane i obfite, wegetarianie również nie wyjdą stąd
głodni mogąc zjeść placki ziemniaczane lub smakowite pękate
ruskie pierogi.
Nieśpiesznie kierujemy
się w stronę Hali Rysianka gdzie docieramy po piętnastu minutach.
Kontynuując wędrówkę czerwonym szlakiem krok po kroku zbliżamy
się do ściany lasu i rozpoczynamy zejście w kierunku stacji
turystycznej Słowianka. Ponownie chmurki panoszące się pomiędzy
drzewami budzą nasz zachwyt i inspirują do wykonania kolejnego
zdjęcia, niestety robi się coraz ciemniej. Na koniec trochę
brnęliśmy błotnym szlakiem uporczywie zrytym przez maszyny, ale
wysokie buty zdawały się ignorować tą trudność.
Nie mogę tylko zrozumieć
ludzi (celowo nie użyję tu słowa turystów), którzy mozolnie w
plecaku są w stanie wnieść na górę niezliczoną ilość napojów,
piwa, batonów i innych dóbr, a brakuje im siły, aby znieść na
dół lub przynajmniej donieść do schroniska pozostałe po nich
puste, sporo lżejsze opakowania. Może to ja jestem inny i puszka po
piwie nie komponuje mi się najlepiej pomiędzy krzaczkami jagód, a
obiektywnie jest to brakująca kropka nad i uzupełniająca te
cudowne miejsca. Tak czy inaczej widok śmieci na szlaku ściska mnie
za gardło.