2 – 25 sierpnia 2008r.
Dlaczego właśnie tam?
Skandynawia to miejsce magiczne, bezkresne przestrzenie, szczęśliwi i życzliwi ludzie, a przede wszystkim nie skażona cywilizacją przyroda. W Norwegii nie ma wielkich tętniących życiem metropolii, czteropasmowych autostrad i bezustannie śpieszących się ludzi, tam życie toczy się powoli naturalnym rytmem wyznaczonym przez przyrodę. Północ, bo tam właśnie przebiegała trasa tej wyprawy to lasy, góry, rzeki i jeziora poprzeplatane małymi wioseczkami, skromnymi rybackimi chatami i samotnymi zagubionymi w tych bezkresach pojedynczymi domostwami. Tak właśnie widzę północną Norwegię.
I etap – trzeba dostać się za morze.
Nic prostszego, ale adrenalinka na
odpowiednim poziomie jest utrzymywana. Bilet na prom na trasie Gdańsk
– Nynashamn w kieszeni, bagażnik po dach zapakowany namiotem,
śpiworami, karimatami, ubraniami i oczywiście jedzeniem.
Powszechnie wiadomo, że Norwegia do tanich krajów nie należy i
turystę nie trzymającego ręki na pulsie może wyczyścić z
pieniędzy bardzo szybko. W celu przeciwdziałania nierównościom
finansowym panującym w europie zabieramy wyżywienie na
trzytygodniowy wyjazd. Pasteryzowane słoiki z leczo i bigosem,
pasztety sojowe w puszkach, batony musli, wafle ryżowe no i wody
mineralnej więcej niż wielbłąd uniesie. Nasz trzynastoletni Fiat
Punto rocznik 1995 choć wlecze zderzakiem po asfalcie nie buntuje
się. Również on rozpoczął przygodę swojego motoryzacyjnego
życia. Informację dozujemy mu po trochu, żeby nie czuł na sobie
presji i nie załamał się. Pierwsze 583 km do Gdańska przyjął z
godnością i bez obaw, jak się potem okazało niesłusznie.
Zgodnie z moją dewizą której staram
się trzymać i być wszędzie godzinę za wcześnie po to, aby nie
spóźnić się minuty wyjechaliśmy trzynaście godzin przed
wypłynięciem promu w morze. Czasu miało starczyć nawet na spacer
i obiad w Gdańsku. Rzeczywistość szybko zweryfikowała nasze
plany. Jakość naszej krajowej E75 i ruch w godzinach szczytu, a
także zator spowodowany zalepianiem dziur w asfalcie szybko
zniwelowały nasz zapas czasu i nieubłaganie odbierały minutę za
minutą. Ostatnie kilkadziesiąt kilometrów nasz Punti został
zmuszony do przejechania szybciej niż by chciał, a na pewno
zdecydowanie szybciej niż powinien. Powagę sytuacji zobrazuje fakt,
że Jola, współtowarzyszka mojego życia i wszystkich podróży nie
miała zastrzeżeń do wbijania pedału gazu w podłogę. Na prom
wjechaliśmy jako ostatni i odetchnęliśmy z ulgą, Punti również.
Pięć i pół godziny płynięcia,
można odetchnąć. Wersja ekono nie przewidywała wykupienia kajuty
na czas rejsu, dla spóźnialskich brakło foteli lotniczych, więc
po zwiedzeniu promu położyliśmy się na całkiem przyjemnej
wykładzinie podłogowej i zasnęliśmy bez szemrania. Rejs minął
błyskawicznie, jeszcze tylko zjechać z promu i witaj Skandynawio.
Przejazd samochodów obok budki Szwedzkiej straży granicznej odbywał
się płynnie, nie zatrzymywano nikogo dopóki nie pojawił się tam
nasz samochodzik. Jego wiek, stan lakieru i poziom załadowania bagażnika wzbudził u panów podejrzliwość. Zażyczyli sobie
pooglądać nasze zapasy żywności i inne akcesoria. Po kilku
minutach rozstaliśmy się z uśmiechami na twarzy i przeszliśmy do
drugiego etapu.
II etap – na północ cel Nordkapp
Nasze założenia były proste, nigdzie
się nie śpieszymy, kończymy dzień tam gdzie zastanie nas
zmęczenie, wtedy jemy posiłek i rozbijamy namiot. To bardzo ważne,
żeby w założeniu było zmęczenie, a nie noc ponieważ na północy
Skandynawii w lecie nie ma nocy i na upragniony odpoczynek można by
czekać bardzo długo. Na początku nie było łatwo, ponieważ z na
wyjazdach spragnieni przygód i wrażeń cieszymy się światem do
chwili przesłonięcia nam go przez otchłań nocy , a tu nic i nikt
nie chciał nam niczego przysłaniać.
Biwakowanie, rozbijanie namiotów i
palenie ognisk to coś co kocham w Skandynawii. Dzięki prawu
powszechnego dostępu można rozbić namiot tam gdzie nie będzie się
przeszkadzało innym osobom, czyli prawie wszędzie w odpowiednim
oddaleniu od domów. Samotny namiot w lesie, na polanie, przy rzece
lub jeziorze, ciepły posiłek z menażki i trzaskające płomienie
ognia, czy nie jest to przepis na przygodę.
Gammelstad |
Naszym celem w drugim etapie był
Nordkapp, więc nie odbijaliśmy z wcześniej zaplanowanej trasy, ale
również nie gnaliśmy bez opamiętania. Zatrzymywaliśmy się
wszędzie, gdzie coś nas zaciekawiło. Były to niewielkie Szwedzkie
portowe miasteczka, urokliwy i zapadający w pamięci Gammelstad, a
także leżące na linii koła podbiegunowego Rovaniemi.
Tutaj
chciałbym się na chwilę zatrzymać i przybliżyć to magiczne
miejsce. Można by pomyśleć, że jest to atrakcja wyłącznie dla
dzieci, Mikołaj, elfy, renifery, fabryka zabawek i takie tam bla,
bla, bla. Nic bardziej mylącego. Wioska Mikołaja w Rovaniemi to
miejsce w którym można cofnąć się w czasie, to miejsce, gdzie
można poczuć się małym chłopcem lub dziewczynką jak kto woli.
Magia tego miejsca powoduje, że zapominamy ile mamy lat, odwiedzamy
mikołajową pocztę, przechodzimy przez komin, siadamy w malutkich
ławeczkach w szkole dla elfów, by ostatecznie stanąć oko w oko z
prawdziwym Mikołajem. W tej bajecznej atmosferze można poczuć się
jak kilkuletnie dziecko, które z podnieceniem, podekscytowaniem, a
zarazem trwogą odpowiada na pytania Mikołaja. Symboliczne
przekroczenie koła podbiegunowego, które przebiega przez Rovaniemi
również przyśpiesza tętno.
Przemieszczając dziesiątki kilometrów
pozbawione zabudowań, sklepów i innych oznak cywilizacji czujemy,
że zmierzamy do miejsca wyjątkowego, symbolicznego krańca Europy,
przylądka Nordkapp. Niejednokrotnie przez drogę przechodzą stada
dziko żyjących reniferów, urządzają blokady drogowe zmuszające
turystę do oczekiwania, aż im się znudzi. Nieco ostrożniejsze
łosie z lasu przyglądają się zagubionym w głuszy podróżnikom.
W ten sposób po przejechaniu 2164 kilometrów docieramy na wyspę
Mageroya i cel Nordkapp.
III etap – Nodrkapp
Bramę na Nordkapp stanowi tunel o
długości 6870 metrów. Pomimo tego, że jesteśmy tu 8 sierpnia, to
temperatury nie sprzyjają biwakowaniu. Podczas umownej nocy woda
zamarzła w butelce, a nasze śpiwory nie są przystosowane do takich
warunków. Joliś do spania ubierała większość posiadanej przez
siebie odzieży i pomimo tego nie osiągała komfortu termicznego.
Tak naprawdę nieco dalej na północ wysunięty jest sąsiedni
przylądek Kniveskjellodden i to tam najpierw udaliśmy się
świętować naszą wyprawę. Zabraliśmy ze sobą buteleczkę wina
musującego i wznieśliśmy toast upajając się szczęściem.
Zrealizowaliśmy nasze marzenie, które w końcu się ziściło. Był
to jeden z momentów którego nie zapomnę do końca życia. Na
przylądek Kniveskjellodden nie można wjechać samochodem, więc po
kilkugodzinnym trekingu powróciliśmy na Nodrkapp i wypiliśmy kawę,
tudzież czekoladę w znajdującym się tam centrum turystycznym.
Godzina 1:30, nadal jasno, stoimy na końcu klifu, patrzymy w morze,
mając świadomość, że to koniec Europy, a wokół nas spacerują
dwa dostojne renifery prezentując swoje okazałe poroże. To one to
są u siebie, a my jedynie gośćmi na ich terenie. Niestety pora
zawrócić na południe, ale jeszcze nie do domu, mamy przed sobą
jeszcze mnóstwo wrażeń i zapierających dech w piersiach
krajobrazów.
IV etap – wyspa Mageroya – wyspa Vesterálen – Lofoty
Pogoda nadal nas nie rozpieszczała,
bywały dni, że z uwagi na ulewy spaliśmy w samochodzie na
rozłożonych fotelach, gotowaliśmy w samochodzie i nasze
całodzienne życie ograniczało się do powierzchni fiata Punto.
Zachwyt nad cudami natury nie pozwalał nam przejmować się pogodą.
Po dotarciu na wyspe Vesterálen wiedzieliśmy jedno – musimy
popłynąć na whale safari. Znaleźliśmy firmę Arctic Whale Tours,
która takie rejsy organizuje, ich cena podcięła nam kolana, ale
nawet przez chwilę nie zachwiały nami wątpliwości. Organizator
gwarantuje obecność wielorybów, a w przypadku ich braku podczas
twojego rejsu następny jest gratis i tak aż do skutku. No cóż
pomyśleliśmy, najwyżej sobie popływamy do woli. Na przystani
czekał stateczek, taka przyzwoitej wielkości łajba, kuter rybacki,
czy coś takiego. Stan morza, a co za tym idzie sinusoidalna praca
stateczku nie rozpieszczała turystów z których znacząca część
dbała o to, aby pokład nie pozostawał długo nieskazitelnie
czysty. Po około dwóch godzinach płynięcia w jedną stronę byli
i tacy, którzy zapomnieli po co wleźli na ten diabelny okręt, a
bynajmniej nie byli w najmniejszym stopniu zainteresowani
egzekwowaniem gwarancji do następnego gratisowego rejsu. nagle
wszystko minęło jak po wypowiedzeniu magicznego zaklęcia, pojawiły
się wieloryby. Wywołana tym niesamowitym widokiem adrenalina,
emocje i podniecenie pozwoliło nawet najbardziej doświadczonym
przez chorobę morską uczestnikom pozbierać się na te
kilkadziesiąt minut i oczarować tym spektaklem. Nie wiem, czy jest
coś bardziej budującego niż widok tak majestatycznego zwierzęcia
wiodącego życie na wolności, nie zagrożonego bezustanną
ekspansją człowieka. Widok ten, to kolejna rzecz, która zapadła w
mojej pamięci i nic nie jest w stanie jej wymazać, ani przyćmić.
Pełni wrażeń i emocji pojechaliśmy
dalej, przez niesamowite, budzące podziw, a jednocześnie grozę,
obleczone mgiełką tajemniczości Lofoty. Wyspy te w całej
okazałości prezentują grozę i surowość Norweskiej przyrody.
Małe drewniane domki wciśnięte i przytulone do skalistego wybrzeża
potęgują to wrażenie. Rybacy każdego dnia walczą tu o
przetrwanie i bynajmniej nie wiodą sielankowego życia. Świadectwo
ich ciężkiej pracy stanowią wszechobecne suszarnie ryb, gdzie
zobaczyć można suszące się solone dorsze. Norwegia to kraj
fiordów, wysp i zatok, poruszanie się tutaj samochodem narzuca
częste korzystanie z lokalnych promów, również to choć kosztowne
ma swój nieodparty urok.
V etap – Lofoty – Trondheim
Jesteśmy pełni wrażeń i emocji,
nasyceni niesamowitymi krajobrazami i wydaje się, że więcej już
się nie pomieści, ale nic bardziej mylącego. Przed nami imponujący
lodowiec Svartisen. Pierwszy raz w życiu zobaczyliśmy takie cudo,
mogliśmy dotknąć tych ogromnych brył lodu, powchodzić w
szczeliny i posłuchać jak pracuje, jak bezustannie trzeszczy,
strzela i kruszy się, doświadczyć jaką posiada ukrytą siłę.
Nie jest żadną tajemnicą, że człowiek jest słabą kruszynką w
obliczu sił natury, ale co innego dowiedzieć się o tym z programu
Discovery, a co innego poczuć to na własnej skórze, odebrać
własnymi osobistymi receptorami. 689. Lodowiec Svartisen kurczy się
z roku na rok, co obrazują punkty zaznaczające dokąd sięgał
przed laty. Taka świadomość również pobudza do myślenia i
nostalgii.
Po kolejnych setkach kilometrów
docieramy do pierwszego od dwóch tygodni miasta na naszej trasie, do
Trondheim. Przepiękne portowe miasto spójne z norweską
architekturą i w pełni obrazujące styl życia w skandynawskich
miastach. Nacieszyć można tutaj oczy zadbanymi drewnianymi domkami.
Do portu w Trondheim zawijają statki pasażerskie słynnej linii
Hurtigruten, którymi rejs nie ukrywając również leży w sferze
moich marzeń. Niestety miasto to odcisnęło bolesne piętno na
naszym portfelu. Zachwyceni pozwoliliśmy sobie na zagubienie się
wśród urokliwych uliczek i spóźniliśmy się o trzy minuty na
parking samochodowy, gdzie przed-płaciliśmy należną opłatę za
parkowanie. Za wycieraczką samochodu znaleźliśmy mandat na kwotę
700 koron norweskich, a na terenie parkingu nie było nikogo z
obsługi. beztrosko zignorowaliśmy mandat zabierając go na pamiątkę
do kraju. Zapomnieliśmy już o tym niemiłym incydencie i wtedy po
dziewięciu miesiącach dostaliśmy pismo z firmy windykacyjnej z
Londynu. Pokornie dokonaliśmy przelewu i traktujemy zdarzenie jako
kosztowną nauczkę na przyszłość.
VI etap – Trondheim – Sztokholm
Czas szybko płynie, to już osiemnasty
dzień naszej wyprawy, ale nie myślimy jeszcze o tym, że
nieuchronnie nasze wakacje dobiegają końca. Pokonujemy kolejne
kilometry, zbieramy grzyby i suszymy je na wylocie ciepłego
powietrza pod przednią szybą samochodu, polecam taką suszarkę,
rewelacyjnie się spisuje. Turystycznie również się dopieszczamy
odwiedzając takie miejsca jak górnicze miasto Roros wpisane na
Listę Światowego Dziedzictwa Unesco. Półtorej dnia
przewidzieliśmy za zwiedzanie Sztokholmu, ale to inna bajka i może
opiszę wrażenia w innym poście. Ruch samochodowy w północnej
Norwegii jest niewielki, ale kierowcy bardzo życzliwi i pomocni.
Każdorazowo gdy zatrzymywaliśmy się na drodze z różnych mniej
lub bardziej naglących powodów, a przejeżdżał obok samochód to
przystawał i kierowca z troską i niepokojem pytał, czy nie
potrzebujemy pomocy. Może było to spowodowane widokiem naszego
biedaczka Puntiego przypomnę rocznik 1995, niemniej jednak to miły
gest rzadko spotykany gdzie indziej.
Ciekawostki, statystyki i porady
Nie wybrzydzajmy na stacjach
benzynowych, że paliwo za drogie, dystrybutor za bardzo odrapany,
albo norweska kasjerka niezbyt urodziwa. Następna stacja może być
za 200 kilometrów i zdziwienie na twarzy pozostanie nam na długie
tygodnie.
W sklepie można dostać ser robiony z
przypalonego mleka. Ciekawi nowych wrażeń kulinarnych kupiliśmy
go. Ja go zjadłem niestety w całości, i tylko dlatego że nigdy
nie marnuję jedzenia, natomiast Jola po sześciu latach na
wspomnienie o nim czuje dziwne i niepokojące skurcze żołądka. Tak
więc ser dla odważnych.
W Skandynawii lasy i łąki obfitują w runo leśne, przez całe życie nie zjedliśmy tylu jagód co tam. Grzyby można zbierać z samochodu, wystarczy zwolnić do 40km/h. Na biwakach można gotować zupy grzybowe, jajecznice i potrawki z grzybów.
Trochę liczb dla zainteresowanych
6927 tyle kilometrów przejechaliśmy
łącznie
408,50zł. tyle kosztowały nas noclegi
podczas całego pobytu
1364,11zł. tyle wydaliśmy na promy
Polskie i Norweskie
5996zł. to łączny, całkowity koszt
wyjazdu bez mandatu za parkowanie :)
Jeszcze parę zdjęć dla tych, którzy się nie znudzili, zapraszam również na relację z wyjazdu do środkowej Norwegii.
Bardzo dziękuję tym, którzy dotarli aż do tego miejsca, wyjeżdżającym do Skandynawii życzę równie zapierających dech w piersiach wrażeń. Zachęcam do komentowania postów, co pozwoli mi rozwijać swojego bloga w dobrym kierunku, a potrzebującymi informacji chętnie podzielę się swoimi spostrzeżeniami.
Krzychu
Wspaniała relacja okraszona świetnymi zdjęciami! Niesamowite wrażenie musiała robić wyprawa "na wieloryby" :) Super!
OdpowiedzUsuńJestem pod ogromnym wrażeniem ! Cidowne widoki i pięknie opisana wyprawa:) jestem zakochana w Norwegii i marzy mi sie taki wyjazd:) proponujesz samochodem ? Pozdrawiam :) tak trzymać !
OdpowiedzUsuńCudowne zdjęcia, a wyprawy zazdroszczę :)
OdpowiedzUsuńPięknie. Nie wiem, czy na taką wyprawę z namiotem się odwazymy, ale tak czy inaczej w końcu pojedziemy. :-)
OdpowiedzUsuńFantastic. W zeszłym roku bylem w Norwegii traktując ten wyjazd jako etap pierwszy, zaliczając Oslo, zachodnią część, a na północy dotarliśmy do Trondheim. W tym roku etap II tj. uzupełnienie braków z pierwszego (np. Dalsnibba) i od Trondheim w górę poprzez Narwik, Lofoty, Tromso, aż do Nordkapp, stąd też przeczytałem tę relację z zainteresowaniem. Powrót przez Finlandię i Estonię, itd.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą jakim sprzętem były robione zdjęcia, albowiem ich jakość jest w porównaniu do innych rewelacyjna.
Pozdrawiam.
mb
Piękne widoki, Norwegia to moje jedno z moich największych marzeń podróżniczych :)
OdpowiedzUsuńFajny artykuł i zdjęcia. Sam wiele zwiedziłem miejsc na północy Norwegi. Nie byłem jednak na Nordkapp...
OdpowiedzUsuńJestem w Norwegii od 4 lat a ciągle potrafi mnie jeszcze zaskakiwać. Ciekawe miejsca, zachowania ludzi wszystko jest tak inne od tego co jest w Polsce...
Pozdrawiam
Norwegia ma coś w sobie, coś co nie pozwala oderwać oczu od tych widoków. Nie-sa-mo-wi-te! :)
OdpowiedzUsuń