26 - 31 lipca 2017r.
Wyjazd
do Chin nigdy nie był tym z mojej listy zobaczyć i umrzeć. Na
niej znajdują się głównie miejsca zapierające dech w piersiach
ze względu na oszałamiającą przyrodę i krajobrazy. Chiny w moich
wyobrażenia to zawsze była obowiązkowa klasyka zaraz obok Izraela.
Od czego więc zacząć zwiedzanie tego tajemniczego kraju jeśli nie
od Pekinu, stolicy azjatyckiego olbrzyma o którym wiemy tak niewiele
poza stereotypami niekoniecznie prawdziwymi.
Mój
pierwszy kontakt z Pekinem rozpoczął się już w samolocie, kiedy
to podchodząc do lądowania z zaciekawieniem i podemocjonowaniem
wpatrywałem się w okienko. Zauważyłem ciągnące się po horyzont
skupiska betonowych, kilkudziesięciopiętrowych bloków, nie
malujących metropolii w kolorowych barwach. Marudzę, a pewnie
mieszkanie w takim mrówkowcu stanowi obiekt marzeń większej części
populacji tego kraju, pomyślałem.
Nie
potrzebowałem dużo czasu, żeby stwierdzić, że jeszcze nigdy w
życiu nie widziałem tylu Chińczyków. Bywają w Pekinie miejsca w
których płyną niczym górska rzeka, która porwie cię jak źdźbło
trawy gdy staniesz jej na drodze. Taka rzeka porwała nas w drodze na
plac Tien' anmem, który jest odwiedzany tłumnie przez rzesze
turystów zarówno indywidualnych jak i zorganizowanych. Płynąc z
ta ludzką falą przedostaliśmy się przez punkt kontroli
bezpieczeństwa, by rozlać się po ogromnym, największym miejskim
placu świata. Wśród fotografujących się na tle mauzoleum
przewodniczącego Mao, wielkiej Hali Ludowej lub głównej bramy
prowadzącej do Zakazanego Miasta panowała iście piknikowa
atmosfera. Zorganizowane grupy turystów, często jednakowo ubranych,
rozwijały transparenty o nieznanej mi treści i fotografowały się
na placu w wielkim podnieceniu, uniesieniu i radości.
Z
placu tylko kilka kroków dzieliło nas od jednego z katalizatorów
naszej decyzji o wyjeździe do Chin, od Zakazanego Miasta. Jak w
przypadku każdej z zaplanowanych do zobaczenia atrakcji tak i o tej
miałem pewne wyobrażenie oparte na zdjęciach z Internetu lub
oglądanych filmach takich jak „Ostatni Cesarz”. Nie przesadzę,
jeśli powiem, że rzeczywistość znacznie przerosła to co
spodziewałem się zobaczyć. Zachwycające misternie zdobione dachy,
portale, sufity i wszystkie inne drobiazgi nie pozwalały na
wypuszczenie aparatu z rąk. Zaskoczyła mnie również wielkość
Zakazanego Miasta na którego obejście trzeba sobie zarezerwować
cały dzień. W każdym pawilonie, w zaułkach i bramach można było
przenieść się w czasie i oczami wyobraźni zobaczyć cesarza
żyjącego w izolacji, otoczonego niezliczoną służbą. Chińczycy
całymi rodzinami przychodzą tam spędzić miło dzień. Niektórzy
przebierają się za cesarską rodzinę stanowiąc niemałą atrakcję
dla zachodnich turystów. Chłonąc atmosferę miejsca
niepostrzeżenie dobiegła 17:00, czas zamknięcia bram, które
przekroczyłem kontent ze spełnienia oczekiwań pokładanych w
wizycie w Zakazanym Mieście.
Jedną
z atrakcji stolicy jest Świątynia Nieba (The Temple of Heaven)
wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. W tym sakralnym
kompleksie cesarze Chin modlili się do Nieba o obfite plony. Obiekt
rozlokowany jest na terenie prawie 3 kilometrów kwadratowych,
więc jego obejście zajmuje nieco czasu, niemniej jednak warto
poświęcić kilka godzin na zapoznanie się z podstawowymi
pawilonami.
Punktem
obowiązkowym programu jest Opera Pekińska. Występ zasadniczy
poprzedza misterna i długotrwała charakteryzacja jednego z aktorów.
Modulacja głosu podczas śpiewania jest tak charakterystyczna, że
pozostaje w pamięci na długo pomimo tego, że sam występ nie
grzeszy fabułą, a akcja nie należy do wartkich. Bilety wraz z
darmowym transportem oferuje hostel Leo. Nie jest to tania rozrywka,
ale biorąc pod uwagę to, że niedostępna poza Chinami, nie ma się
nad czym zastanawiać.
Pekin
to bez wątpienia najbezpieczniejsza metropolia w jakiej byłem.
Trudno tu znaleźć miejsce w którym po wykonaniu obrotu o 360
stopni nie zauważy się przynajmniej kilku policjantów lub
żołnierzy. Wszędzie zainstalowane są kamery lub zaparkowane
policyjne samochody monitorujące. Nieco mniej liczna, ale również
zauważalna w każdym miejscu jest armia porządkowych dbających o
to, aby w mieście było nieskazitelnie czysto. Wszelkiego rodzaju
służby mundurowe, których próba identyfikacji szybko okazała się niemożliwa, regulują większością dziedzin życia. Ustawiają
i dyscyplinują kolejki do atrakcji turystycznych, do autobusów,
regulują ruchem w metrze i udzielają reprymendy korzystającym ze
schodów ruchomych.
Należy
podkreślić, że pomimo ograniczonej, a wręcz znikomej znajomości
języka angielskiego wszyscy są bardzo przyjaźnie nastawieni i
starają się być pomocni w miarę swoich możliwości. Podczas
zakupów ekspedientka niejednokrotnie nie rozumiejąc nas wybiegała
na ulicę i wśród przechodniów organizowała błyskawiczny kasting
na tłumacza.
Brak
powszechnej znajomości języków obcych wynika z tego, że na tle
tak licznego narodu turyści z zachodu są niezauważalnym
marginesem.
Wizyta
na przeciętnej hali targowej pozwoliła nam uświadomić sobie jak
bogata i urozmaicona jest kuchnia chińska. Sporej części produktów
nie udało się nam nawet nazwać, a co dopiero ustalić przeznaczenia
kulinarnego. Jesteśmy nałogowymi pożeraczami orzeszków ziemnych,
więc zobaczywszy je na targu postanowiliśmy niezwłocznie kupić.
Jakież było nasze zdziwienie gdy okazało się, że sprzedawano je
jako składnik dania, a nie przekąskę. Tym samym nie były palone i
smakowały jak surowa fasola. Obsesja świeżego jedzenia przechodzi
wszelkie wyobrażenie. Restauracje, jak i uliczne stragany typu
street food przechowują żywe zwierzęta, które trafiają na talerz
dopiero po wskazaniu przez klienta. Każdy, kto myśli, że widział
już wszystko, co można zjeść powinien wybrać się do Chin by
zweryfikować swoje wyobrażenia.
Jak
się spodziewaliśmy Chiny nie są rajem dla wegetarian i trzeba się
nieco nagłowić, aby zjeść coś smacznego. Sprawy nie ułatwiał
brak znajomości języka angielskiego przez właściwie wszystkich
kelnerów. Pomocne okazywało się menu obrazkowe, ale i ta metoda
czasami zawodziła. Rewelacyjnie natomiast spisywało się zdjęcie
sfotografowanej strony ze słowniczka informujące po Chińsku
„Jestem buddystą i nie jem mięsa”. Postawiliśmy na buddystę,
a nie wegetarianina, ponieważ religijny powód niejedzenia mięsa
jest szanowany i powszechnie respektowany, natomiast wegetarianin dla
Chińczyka znaczy mniej więcej tyle co wariat. Napis informujący o
przynależności religijnej i związanych z tym ograniczeniach nigdy
nas nie zawiódł i pozwolił smacznie żywić się nawet w ulicznych
barach. Nie będący buddystami chętnie próbują słynnej na cały
świat kaczki po Pekińsku oferowanej przez co drugą restaurację.
Zauważyliśmy, że zjadane są wszelkie, nawet te najbardziej
niejadalne części ptaka.
Jak
już wspomniałem architektura mieszkaniowa Pekinu nie zachwyca, a
rzekłbym nawet, że mogłaby być zaliczana do czołowych czynników
wywołujących depresje. Kolonie trzydziestopiętrowych sześcianów z wielkiej płyty skupiają ludzi bezimiennych w takiej masie. Pekin
przyciąga mieszkańców prowincji dobrobytem i statusem, a nie każdy
może tu zamieszkać, wielu nawet nie marzy o takim przywileju.
Wydaje się jednak, że trudno odnaleźć się w betonowej dżungli.
Dla
mieszkańców Pekinu odskocznią od blokowisk są parki i ogrody. Ten
wokół Pałacu Letniego jest tak licznie odwiedzany, że trudno
znaleźć tu miejsce do kontemplacji. Potężne sztuczne jezioro
usiane jest łódeczkami, stateczkami i wszelkim innym sprzętem
pływającym, jednakże brunatna woda jeziora nie wpisuje się w
obraz wypoczynku. Ja nie odnalazłem w tym miejscu relaksu, spokoju i
ukojenia po trudach dnia, ale każdy potrzebuje czegoś innego.
Jak
podczas każdej podróży sporo zaangażowania kieruję na obserwację
kobiet, które i tym razem mnie nie zawiodły dodając piękna,
kolorytu i egzotyki Pekinowi. Zarówno te ubrane w tradycyjne stroje
jak i te popuszczające wodze fantazji i ekstrawagancji wyglądały
niczym rajskie ptaki - lekkie, wolne i radosne. Zupełnie odwrotnie niż
w świecie zwierząt, gdzie to zazwyczaj samcy przyciągają wzrok
blichtrem i aparycją.
Moim
zdaniem warto poświęcić trochę czasy na wczucie się w rytm
Pekinu, pospacerowanie zaułkami, nocne podziwianie kolorowych
neonów, posmakowanie pysznego nietuzinkowego jedzenia. Jak w każdej
podróży cenną jest obserwacja miejscowych, ich stylu życia,
obyczajów i innych ciekawostek mogących wzbogacić uzyskany obraz.