31 stycznia - 9 lutego 2018r.
Po
wizycie w 2015r. byliśmy zachwyceni Andaluzją do tego stopnia, że
postanowiliśmy tam wrócić i zwiedzić miejsca na które wtedy
brakło nam czasu. Tym razem skupiliśmy się na mniej sztandarowych
miejscowościach, tych z kolejnych stron przewodnika, zachęcających
swoim malowniczym położeniem, urokiem wąskich uliczek lub
słynących z wytwarzania wykwintnego sherry.
Dzięki wypożyczeniu w Sevilli samochodu mogliśmy komfortowo i
bezproblemowo poruszać się pomiędzy interesującymi nas
miasteczkami, a dodatkowo na bieżąco modyfikować wcześniejsze
plany. Szybko zauważyliśmy, że Andaluzja to krajobraz wzgórz i
dolin, szutrowych dróżek wijących się pomiędzy wszędobylskimi i
ciągnącymi po horyzont gajami oliwnymi miejscami nakrapiany
nieskazitelną bielą miasteczek. Niewielkie białe domy i kościoły
wtulone w siebie oblepiały pojedyncze wzgórza, co czyniło je
widocznymi ze znacznej odległości. Miasteczka kryjące się pod
dźwięcznie brzmiącą nazwą pueblos blancos skąpane w promieniach
słońca były magnesem, który przyciągał nas z daleka.
Zaczęliśmy
naszą podróż od Carmony, w której uliczki na przemian wznoszą
się lub opadają po zaanektowanym wzgórzu, a jedyny płaski teren
rozciąga się wokół kościoła położonego w jej centralnym
punkcie. U wrót prowadzących do starej części miasta znajduje się
drugi kościół z przykuwającym wzrok dachem, kopułą i wieżą.
W
kolejnej na naszym szlaku Osunie warto wspiąć się na najwyższy
punkt z którego można zobaczyć miasto niczym z lotu ptaka. Ponad
dachy i tarasy wzbija się jedynie centralnie położony kościół.
Dużo uroku dodają wszchobecne, owocujące zimą drzewka
pomarańczowe, których gałęzie wręcz uginają się pod ciężarem
owoców. Przy pomocy własnych kubków smakowych zweryfikowałem wpis
w przewodniku informujący, że jest to odmiana ozdobna nie nadająca
się do jedzenia. Pomarańcze pomimo bardzo dużej ilości soku są
niezwykle kwaśne.
Perełką
wśród pueblos blancos jest
Zuheros położone na górującym nad otoczeniem wzgórzu. Spacerując
po wąskich uliczkach na każdym kroku dostrzega się starania
mieszkańców, którzy przez sadzenie ozdobnych roślin dodają
kontrastu śnieżnobiałym domom. Niemal wszystkie zaułki i patia
wypełniają gliniane donice umilając spacer i zachęcając do
zaglądania w kolejne zakamarki. W związku ze swoim położeniem
Zuheros jest również doskonałym punktem widokowym na rozciągające
się po horyzont gaje oliwne. Pasące się nieopodal stado owiec
doskonale wpisywało się w panującą tam atmosferę.
Czytając
tego posta mógłby ktoś powiedzieć, że w Andaluzji są wyłącznie
białe miasteczka. Otóż nie. Sąsiadujące ze sobą Baeza i Ubeda
wyłamały się z konwencji śnieżnobiałych zabudowań na rzecz
naturalnego kamienia przeważającego na elewacjach. Miasta te w
odróżnieniu od małych pueblos blancos charakteryzuje większy
rozmach. Budynki są okazalsze, stoją przy większych brukowanych
placach na których kawiarniane stoliki kuszą przechodniów do
skosztowania sherry lub posilenia się tapas, czyli słynnymi w całej
Hiszpanii różnorakimi przekąskami.
Niemałą
atrakcją na naszej trasie był Guadix w którym wykute w skałach
groty zamieniono na mieszkania. Niejednokrotnie jedynie frontowa
ściana jest murowana, a pozostała część domu wydrążona w
skale. Jeden z mieszkańców dumny ze swojej posiadłości zaprasza
do wnętrza zaciekawionych turystów i oprowadza po domu. Nie jest
zaskoczeniem, że w tak pozyskanym mieszkaniu trudno o kąty proste.
Lejące się płynnie ściany wpisują się w wyobrażenia o domku
bajkowej Baby Jagi, a o rzeczywistości przypomina stojący pod
ścianą telewizor. Trudno się oprzeć wdrapaniu na dach i
spojrzeniu do równie zagadkowo i tajemniczo wyglądającego
komina. Tłem dla tych niesamowitych zabudowań są ośnieżone góry
Sierra Nevada.
Andaluzja
to również przepiękne plaże i rejony nadmorskie. Poza Almerią,
której okolice zostały zdewastowane ciągnącymi się po horyzont
szklarniami, całe wybrzeże Andaluzji ma wiele do zaoferowania
turystom spragnionym słonecznych i morskich kąpieli.
Jedną
z atrakcji jest Parque Natural Cabo de Gata ciągnący się wzdłuż
wybrzeża na wschód od Almerii. Ta kraina kwitnących agaw, dzikich
i nie skomercjalizowanych plaż oraz małych rybackich wiosek daje
wytchnienie od zgiełku. Niezwykle przyjemnie jest usiąść na
piasku pustej plaży i wsłuchiwać się w niczym nie zmącony szum
fal rozbijających się o brzeg. Na terenie parku znajduje się
niewielkie, ospałe o tej porze roku San Jose, w którym jedna z
portowych tawern ugościła nas pyszną kolacją. Dzień
pożegnaliśmy na wtulonej w skały kamienistej playa de los Muertos,
której położenie wymusza kilkunastominutowy spacer z parkingu.
Miasteczkiem,
które pobudza wyobraźnię bez wątpienia jest Tarifa, brama
pomiędzy Europą i Afryką. To tutaj po drugiej stronie cieśniny
Giblartarskiej gołym okiem możemy dostrzec ten tajemniczy
kontynent. Magiczne, pełne fascynującego orientu Maroko znajduje
się na wyciągnięcie ręki. Takie okoliczności bardzo pobudzają
moją fantazję i przywołują wspomnienia. Chroniąc się przed
wiatrami przyciągającymi w te miejsce windsurferów skorzystaliśmy
z gościnności plażowej kawiarni i wprowadziliśmy się w klimat
wytwarzanego w okolicy sherry.
Jednym
z głównych miast trójkąta sherry jest Jerez de la Frontera w
którym swoją siedzibę mają Sandeman i Tio Pepe, dwie
konkurencyjne firmy produkujące ten wyśmienity trunek. W okolicy
bodegi unosi się obezwładniający zapach trunków wynikający z
cyklu produkcyjnego. Wiedząc już, że zależnie od okoliczności i
preferencji smakowych podawane jest od wytrawnego po ekstremalnie
słodkie, odkrywaliśmy kolejne jego smaki przy każdej nadarzającej
się okazji.
Jerez
de la Frontera to również Królewska Andaluzyjska Szkoła Jazdy.
Zdania na jej temat są podzielone, jedni są bezgranicznie
zachwyceni, a inni uważają że jest to zmuszanie konia do
nienaturalnego zachowania. Nie mam na ten temat swojej opinii, faktem
natomiast jest, że konie są piękne, zadbane, wykonują finezyjne
ewolucje zwane tańcem, a jeźdźcy panują nad nimi perfekcyjnie i z
gracją.
Kolejnymi
miastami zamykającymi trójkąt sherry są El Puerto de Santa Maria
i Sanlúcar de Barrameda. W pierwszym z nich postanowiliśmy
odwiedzić kolejną słynną bodegę o nazwie Osborne. Jednogłośnie
zachwyciła nas wycieczka z przewodnikiem, którego pasja,
zaangażowanie, profesjonalizm i zamiłowanie do własnej pracy czuć
było w każdym wypowiadanym słowie. Po zapoznaniu się z częścią
muzealną i produkcyjną udaliśmy się na degustację mogąc w
praktyce pogłębić zdobytą wiedzę.
Do
Cadiz (Kadyksu) przyciągnęła nas jego magicznie i egzotycznie
brzmiąca nazwa. W miasteczku najbardziej podobał mi się spacer
nadmorskim bulwarem z widokiem na katedrę górującą nad miastem.
Nie zabawiliśmy tu jednak długo. W atmosferze wakacyjnego gwaru
panującego na Plaza Catedral odpoczęliśmy przy kawiarnianym
stoliku, po czym ruszyliśmy na dalszy podbój Andaluzji.
Ponadto
na naszej trasie znalazło się wiele innych mniej lub bardziej
zachwycających miasteczek takich jak Vejer de la Frontera, Medina
Sidonia, Palma del Rio, Ecija, czy Conil de la Frontera w którym
zjedliśmy kolację na pożegnanie z Andaluzją. Ten region Hiszpanii
ma bardzo wiele do zaoferowania turystom i mamy świadomość, że
zobaczyliśmy zaledwie jego ułamek. Hiszpania ma swoje miejsce w
naszych sercach.