5 - 12 lipca 2015r.
Długo zastanawiałem się nad tytułem
tego posta, gdyż wyspa ma sporo twarzy.
Wedding island - ponieważ pomiędzy
białymi domkami biegają urocze, zwiewne, pełne energii, entuzjazmu
i radości niezliczone panny młode, którym dzielnie starają się
dotrzymać tempa zlani potem mężowie zapakowani w czarne garnitury.
Romantyczna wyspa – bo czy może być
coś bardziej romantycznego niż kolacja przy świecach w blasku
zachodzącego słońca w małej restauracyjce zawieszonej nad klifem
z widokiem na kalderę.
Pomysłów było wiele, ale zdecydowałem się na wyspę spełnionych marzeń, gdyż o wakacjach na Santorini marzyliśmy od wielu lat i co ważniejsze nie zawiedliśmy się. Po tygodniowym pobycie obydwoje byliśmy oczarowani.
Pomysłów było wiele, ale zdecydowałem się na wyspę spełnionych marzeń, gdyż o wakacjach na Santorini marzyliśmy od wielu lat i co ważniejsze nie zawiedliśmy się. Po tygodniowym pobycie obydwoje byliśmy oczarowani.
Pierwszego dnia zmęczeni po podróży
postanowiliśmy rozejrzeć się po Kamari, turystycznym miasteczku,
które z uwagi na niższe ceny hoteli wybraliśmy na bazę noclegową.
Po wstępnym rozpoznaniu byliśmy mile zaskoczeni. Wzdłuż
przyjemnej plaży z gustownymi trzcinowymi parasolami biegnie
promenada, a znajdujące się przy niej restauracje zachęcają
greckim menu.
Nazajutrz, żądni wrażeń, autobusem
komunikacji miejskiej udaliśmy się do stolicy wyspy Firy. Krótki
spacer pod górkę, w stronę morza i docieramy do punktu widokowego
na kalderę. Panorama zatopionego potężnego krateru, jego ogrom
robi piorunujące wrażenie. Białe domki przyklejone do skały
prawie pionowego klifu kontrastujące z granatowym morzem i błękitnym
niebem oplecione kwitnącymi na różowo bugenwillami spełniły
nasze wizje latami tkane w wyobraźni, jesteśmy zakochani od
pierwszego wejrzenia.
Posiłkując się wpisem na jednym z
czytanych blogów postanowiliśmy odbyć spacer widokowym szlakiem
biegnącym szczytem klifu pomiędzy Firą i
Firostefani. Zachwycając się idyllicznymi widokami i tutejszą
architekturą oraz ciesząc beztroskim czasem wakacji nawet nie
zorientowaliśmy się kiedy pokonaliśmy wyznaczony sobie dystans.
Bez namysły zdecydowaliśmy się kontynuować spacer aż do Oia.
Wychodząc za
ostatnie zabudowania Firy ścieżka prowadzi przez wulkaniczny teren
przypominając o pochodzeniu wyspy. W takich surowych warunkach
świetnie odnajdują się wszelkiego rodzaju dzikie zioła, których
aromat unoszący się w rozgrzanym słońcem powietrzu wdychaliśmy z
namaszczeniem pobudzając najbardziej uśpione receptory. Ciesząc
się tym wszystkim, pomimo upału pokonaliśmy trzygodzinną trasę.
Po kilku krokach
w Oia widzimy, że na zasadzie stopniowania emocji dobrze było
zacząć od Firy, która będąc niezwykle urokliwą nieco blednie
przy urodzie swojej siostry. To Oia zdobi większość pocztówek
opuszczających Santorini. Tutejsze białe kościółki z niebieskimi
dachami, wąskie uliczki, schodki, magiczne widoki na kalderę i
zachód słońca obserwowany z weneckiej twierdzi stanowią
niesamowity magnes przyciągający turystów wszelkich narodowości
oraz młode pary. Po całodziennym zwiedzaniu uznaliśmy, że nie
możemy opuścić spektaklu jakim jest zachód słońca. Widząc
ludzi gromadzących się w twierdzy na dwie godziny przed
kulminacyjnym momentem owczym pędem zajęliśmy jedno z lepszych
miejsc. Ludzi przybywało z minuty na minutę i po kolei wypełniały
się wszystkie uliczki, schody i murki. Atmosfera robiła się tak
podniosła, że postanowiłem przebić się przez tłumy w celu
dotarcia do najbliższego sklepu, zakupienia białego wina, by
wznieść nim toast na zakończenie dnia. Nie wiem, czy w tak
podniosłej atmosferze żegnano dzień w czasach kiedy słońce było
bogiem. Kąpiel słońca w morzu za horyzontem widzowie przyjęli
oklaskami, słychać było również głębokie westchnienie tych,
którzy uznali, że coś im bezpowrotnie umknęło. Warto było
zobaczyć białe domki spływające po klifie oświetlone czerwienią
zachodu, ale na pierwszym miejscu pod względem atrakcyjności tego
wydarzenia postawiłbym możliwość obserwowania tych wszystkich
ludzi, którzy tłumnie zgromadzili się by uczestniczyć w tym
przedstawieniu.
Decyzja była
jednomyślna, do Oia wrócimy za tydzień na zakończenie urlopu.
Pomimo dobrej
sieci komunikacji autobusowej kolejnego dnia wynajęliśmy samochód
z zamiarem zwiedzenia małych miasteczek. Zaczęliśmy od
Megalochori, które rankiem dopiero budziło się do życia. Spacer w
wąskich zacienionych uliczkach nie zwiastował nadchodzącego upału
i pozwalał cieszyć się białymi fasadami domów ozdobionych
niebieskimi płotkami, drzwiczkami i wszechobecną różową
bugenwillą.
Następne na
naszej trasie znalazło się Emboreio, które z całej trójki
urzekło mnie najbardziej. Wąskie pomalowane na biało uliczki wiły
się pomiędzy domami stanowiąc swego rodzaju labirynt. Za każdym
zaułkiem piękniejszy widok, schodkami w górę, a po kilku metrach
znowu w dół i tak bez końca na karuzeli wrażeń. Zmęczeniu
upałem znaleźliśmy odrobinę wytchnienia w kawiarni pod dachem
utkanym z winorośli. W takim otoczeniu kieliszek schłodzonego
białego wina potrafi zdziałać cuda.
Trzecie Pyrgos
położone na wzgórzu w sercu wyspy kryjące kilka opuszczonych
domów oczekujących na nowego właściciela który przywróci im
blask. Z daleka wygląda jak biały kopczyk zwieńczony murami
twierdzy. Tutaj również warto było nieśpiesznie posnuć się
krętymi uliczkami i schodkami.
We wszystkich
zobaczonych miasteczkach na każdym kroku napotykaliśmy kameralne
urocze kościoły.
Tego dnia zajechaliśmy również do
Athinios, głównego portu wyspy. Wspomnianego epizodu nie
zaliczyłbym do atrakcji, ponieważ poza ludzką falą powodziową
jaka wylała się z katamarana przybyłego z Krety nic nie przykuło
mojego wzroku.
Wspomnę jeszcze o wizycie na
południowym krańcu lądu przy latarni morskiej, gdzie na punkcie
widokowym wpatrzony w liczne wysepki wynurzające się z morza
dotknęła mnie refleksja, że tak właśnie musiał wyglądać świat
po biblijnym potopie.
Wracając do hotelu zajrzeliśmy na
najwyżej położony punkt Santorini, wzgórze na którym obok siebie
sąsiaduje baza wojskowa i klasztor. Warto z uwagi na widoki, to stąd
można objąć wzrokiem prawie całą wyspę i oblewające ją morze.
Kolejny dzień to pora odpoczynku.
Postanowiliśmy go spędzić na znanej z przewodników Czerwonej
Plaży do której dostaliśmy się autobusem. Łatwo się domyślić,
że nie byliśmy tam sami. Miejsce to nazwę swą zawdzięcza
pionowemu klifowi w kolorze brązowo-rudym i zdecydowanie lepiej
wygląda z daleka, niż z bliska. Najokazalej prezentuje się z
sąsiednich klifów, bo z perspektywy plażowicza traci zdecydowaną
większość uroku. Wiekowe, byle jakie leżaki i parasole, wydrążone
w skale samowolne komórki, mętna woda i śmieci w zaułkach nie
pozostają bez wpływu na odbiór tego miejsca.
Chcąc zadośćuczynić dewizie, że
każdy dzień ma miłe chwile schodząc z plaży weszliśmy do
tawerny i zjedliśmy pyszną grecką kolację. Delektując się
wakacyjną atmosferą zasiedzieliśmy się. Powrót do hotelu
ostatnim autobusem po godzinie 23:00 w korelacji z grecką
punktualnością niósł ze sobą pewną dozę ryzyka, ale udało
się.
Biorąc pod uwagę powszechność
oferty w lokalnych biurach podróży obowiązkowym punktem programu
wydawał się rejs statkiem po kalderze, na który oczywiście
zdecydowaliśmy się. W ramach wycieczki dopływa się do Nea Kameni
usytuowanej na środku zatoki Santoryńskiej, która jest świadectwem
wulkanicznego pochodzenia. Spacer po zastygłej lawie na tej
księżycowej niewielkiej wysepce jest ciekawym przeżyciem
okraszonym bajecznymi widokami, choć realizowanym w tłumie ludzi.
Kąpiel w zatoczce z ciepłym źródłem, jak i dwugodzinny pobyt na
Thirassii w moim odczuciu można by sobie darować, natomiast
subiektywnie niezapomnianych wrażeń dostarczy widok Oia od strony
morza do stóp którego podpływa się.
Na koniec pobytu na Santorini powracamy
do Oia tym razem wcześnie rano, aby uchwycić miasto oświetlone
słońcem padającym ze wschodniej strony. Dodatkowym plusem tego
poświęcenia są puste uliczki w miejscu, które z natury wydaje się
zatłoczone. Naprawdę warto.
Jedzenie w tawernach jest urozmaicone i
każdy znajdzie coś dla siebie, wegetarianom szczególnie polecam
danie o nazwie Fava, to pasta z grochu oraz Tomatokeftedes i kryjące
się pod tą nazwą kotleciki z pomidorów. W każdej piekarni kupimy
ciastko ze szpinakiem lub serem stanowiące znakomitą przekąskę w
ciągu długiego dnia.
Jak już wspomniałem doskonałym
sposobem na poruszanie się po Santorini jest komunikacja autobusowa.
Wszystkie trasy rozchodzą się promieniście od Firy, która stanowi
bazę przesiadkową. Bilety sprzedaje pomocnik kierowcy, który
chętnie i z entuzjazmem wskaże interesujący nas przystanek.
My zatrzymaliśmy się w hotelu
Zephyros znajdującym się w miejscowości Kamari. Gorąco polecam
ten mały rodzinnie prowadzony hotel w którym uśmiechnięty
personel wita serdecznie gości przez całą dobę. Oferują
przyzwoite śniadania i czyste, codziennie sprzątane pokoje.
Doskonała relacja jakości do ceny. Szukając dziury w całym jako
słaby punkt wskazałbym wiekową łazienkę.
Santorini to wspaniałe miejsce na
tygodniowy urlop dla par.
Kilka zdjęć na zakończenie
Niektórzy poważnie podchodzą do ostrzeżenia "Uwaga spadające kamienie"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcam do wyrażania swoich spostrzeżeń i emocji poprzez komentowanie postów, a za wszelkie wpisy serdecznie dziękuję. Pozdrawiam czytelników i wszystkim życzę fascynujących podróży.