piątek, 24 października 2014

Norwegia północna – moje miejsce na ziemi.


  2 – 25 sierpnia 2008r.

 

 Dlaczego właśnie tam?



Skandynawia to miejsce magiczne, bezkresne przestrzenie, szczęśliwi i życzliwi ludzie, a przede wszystkim nie skażona cywilizacją przyroda. W Norwegii nie ma wielkich tętniących życiem metropolii, czteropasmowych autostrad i bezustannie śpieszących się ludzi, tam życie toczy się powoli naturalnym rytmem wyznaczonym przez przyrodę. Północ, bo tam właśnie przebiegała trasa tej wyprawy to lasy, góry, rzeki i jeziora poprzeplatane małymi wioseczkami, skromnymi rybackimi chatami i samotnymi zagubionymi w tych bezkresach pojedynczymi domostwami. Tak właśnie widzę północną Norwegię.



 

 

I etap – trzeba dostać się za morze.




Nic prostszego, ale adrenalinka na odpowiednim poziomie jest utrzymywana. Bilet na prom na trasie Gdańsk – Nynashamn w kieszeni, bagażnik po dach zapakowany namiotem, śpiworami, karimatami, ubraniami i oczywiście jedzeniem. Powszechnie wiadomo, że Norwegia do tanich krajów nie należy i turystę nie trzymającego ręki na pulsie może wyczyścić z pieniędzy bardzo szybko. W celu przeciwdziałania nierównościom finansowym panującym w europie zabieramy wyżywienie na trzytygodniowy wyjazd. Pasteryzowane słoiki z leczo i bigosem, pasztety sojowe w puszkach, batony musli, wafle ryżowe no i wody mineralnej więcej niż wielbłąd uniesie. Nasz trzynastoletni Fiat Punto rocznik 1995 choć wlecze zderzakiem po asfalcie nie buntuje się. Również on rozpoczął przygodę swojego motoryzacyjnego życia. Informację dozujemy mu po trochu, żeby nie czuł na sobie presji i nie załamał się. Pierwsze 583 km do Gdańska przyjął z godnością i bez obaw, jak się potem okazało niesłusznie.


Zgodnie z moją dewizą której staram się trzymać i być wszędzie godzinę za wcześnie po to, aby nie spóźnić się minuty wyjechaliśmy trzynaście godzin przed wypłynięciem promu w morze. Czasu miało starczyć nawet na spacer i obiad w Gdańsku. Rzeczywistość szybko zweryfikowała nasze plany. Jakość naszej krajowej E75 i ruch w godzinach szczytu, a także zator spowodowany zalepianiem dziur w asfalcie szybko zniwelowały nasz zapas czasu i nieubłaganie odbierały minutę za minutą. Ostatnie kilkadziesiąt kilometrów nasz Punti został zmuszony do przejechania szybciej niż by chciał, a na pewno zdecydowanie szybciej niż powinien. Powagę sytuacji zobrazuje fakt, że Jola, współtowarzyszka mojego życia i wszystkich podróży nie miała zastrzeżeń do wbijania pedału gazu w podłogę. Na prom wjechaliśmy jako ostatni i odetchnęliśmy z ulgą, Punti również.


Pięć i pół godziny płynięcia, można odetchnąć. Wersja ekono nie przewidywała wykupienia kajuty na czas rejsu, dla spóźnialskich brakło foteli lotniczych, więc po zwiedzeniu promu położyliśmy się na całkiem przyjemnej wykładzinie podłogowej i zasnęliśmy bez szemrania. Rejs minął błyskawicznie, jeszcze tylko zjechać z promu i witaj Skandynawio. Przejazd samochodów obok budki Szwedzkiej straży granicznej odbywał się płynnie, nie zatrzymywano nikogo dopóki nie pojawił się tam nasz samochodzik. Jego wiek, stan lakieru i poziom załadowania bagażnika wzbudził u panów podejrzliwość. Zażyczyli sobie pooglądać nasze zapasy żywności i inne akcesoria. Po kilku minutach rozstaliśmy się z uśmiechami na twarzy i przeszliśmy do drugiego etapu.



II etap – na północ cel Nordkapp




Nasze założenia były proste, nigdzie się nie śpieszymy, kończymy dzień tam gdzie zastanie nas zmęczenie, wtedy jemy posiłek i rozbijamy namiot. To bardzo ważne, żeby w założeniu było zmęczenie, a nie noc ponieważ na północy Skandynawii w lecie nie ma nocy i na upragniony odpoczynek można by czekać bardzo długo. Na początku nie było łatwo, ponieważ z na wyjazdach spragnieni przygód i wrażeń cieszymy się światem do chwili przesłonięcia nam go przez otchłań nocy , a tu nic i nikt nie chciał nam niczego przysłaniać.

Biwakowanie, rozbijanie namiotów i palenie ognisk to coś co kocham w Skandynawii. Dzięki prawu powszechnego dostępu można rozbić namiot tam gdzie nie będzie się przeszkadzało innym osobom, czyli prawie wszędzie w odpowiednim oddaleniu od domów. Samotny namiot w lesie, na polanie, przy rzece lub jeziorze, ciepły posiłek z menażki i trzaskające płomienie ognia, czy nie jest to przepis na przygodę.

Gammelstad
Naszym celem w drugim etapie był Nordkapp, więc nie odbijaliśmy z wcześniej zaplanowanej trasy, ale również nie gnaliśmy bez opamiętania. Zatrzymywaliśmy się wszędzie, gdzie coś nas zaciekawiło. Były to niewielkie Szwedzkie portowe miasteczka, urokliwy i zapadający w pamięci Gammelstad, a także leżące na linii koła podbiegunowego Rovaniemi. 


 



Tutaj chciałbym się na chwilę zatrzymać i przybliżyć to magiczne miejsce. Można by pomyśleć, że jest to atrakcja wyłącznie dla dzieci, Mikołaj, elfy, renifery, fabryka zabawek i takie tam bla, bla, bla. Nic bardziej mylącego. Wioska Mikołaja w Rovaniemi to miejsce w którym można cofnąć się w czasie, to miejsce, gdzie można poczuć się małym chłopcem lub dziewczynką jak kto woli. Magia tego miejsca powoduje, że zapominamy ile mamy lat, odwiedzamy mikołajową pocztę, przechodzimy przez komin, siadamy w malutkich ławeczkach w szkole dla elfów, by ostatecznie stanąć oko w oko z prawdziwym Mikołajem. W tej bajecznej atmosferze można poczuć się jak kilkuletnie dziecko, które z podnieceniem, podekscytowaniem, a zarazem trwogą odpowiada na pytania Mikołaja. Symboliczne przekroczenie koła podbiegunowego, które przebiega przez Rovaniemi również przyśpiesza tętno.



Przemieszczając dziesiątki kilometrów pozbawione zabudowań, sklepów i innych oznak cywilizacji czujemy, że zmierzamy do miejsca wyjątkowego, symbolicznego krańca Europy, przylądka Nordkapp. Niejednokrotnie przez drogę przechodzą stada dziko żyjących reniferów, urządzają blokady drogowe zmuszające turystę do oczekiwania, aż im się znudzi. Nieco ostrożniejsze łosie z lasu przyglądają się zagubionym w głuszy podróżnikom. W ten sposób po przejechaniu 2164 kilometrów docieramy na wyspę Mageroya i cel Nordkapp.



















III etap – Nodrkapp




Bramę na Nordkapp stanowi tunel o długości 6870 metrów. Pomimo tego, że jesteśmy tu 8 sierpnia, to temperatury nie sprzyjają biwakowaniu. Podczas umownej nocy woda zamarzła w butelce, a nasze śpiwory nie są przystosowane do takich warunków. Joliś do spania ubierała większość posiadanej przez siebie odzieży i pomimo tego nie osiągała komfortu termicznego. Tak naprawdę nieco dalej na północ wysunięty jest sąsiedni przylądek Kniveskjellodden i to tam najpierw udaliśmy się świętować naszą wyprawę. Zabraliśmy ze sobą buteleczkę wina musującego i wznieśliśmy toast upajając się szczęściem. Zrealizowaliśmy nasze marzenie, które w końcu się ziściło. Był to jeden z momentów którego nie zapomnę do końca życia. Na przylądek Kniveskjellodden nie można wjechać samochodem, więc po kilkugodzinnym trekingu powróciliśmy na Nodrkapp i wypiliśmy kawę, tudzież czekoladę w znajdującym się tam centrum turystycznym. Godzina 1:30, nadal jasno, stoimy na końcu klifu, patrzymy w morze, mając świadomość, że to koniec Europy, a wokół nas spacerują dwa dostojne renifery prezentując swoje okazałe poroże. To one to są u siebie, a my jedynie gośćmi na ich terenie. Niestety pora zawrócić na południe, ale jeszcze nie do domu, mamy przed sobą jeszcze mnóstwo wrażeń i zapierających dech w piersiach krajobrazów.






IV etap – wyspa Mageroya – wyspa Vesterálen – Lofoty




Pogoda nadal nas nie rozpieszczała, bywały dni, że z uwagi na ulewy spaliśmy w samochodzie na rozłożonych fotelach, gotowaliśmy w samochodzie i nasze całodzienne życie ograniczało się do powierzchni fiata Punto. Zachwyt nad cudami natury nie pozwalał nam przejmować się pogodą. Po dotarciu na wyspe Vesterálen wiedzieliśmy jedno – musimy popłynąć na whale safari. Znaleźliśmy firmę Arctic Whale Tours, która takie rejsy organizuje, ich cena podcięła nam kolana, ale nawet przez chwilę nie zachwiały nami wątpliwości. Organizator gwarantuje obecność wielorybów, a w przypadku ich braku podczas twojego rejsu następny jest gratis i tak aż do skutku. No cóż pomyśleliśmy, najwyżej sobie popływamy do woli. Na przystani czekał stateczek, taka przyzwoitej wielkości łajba, kuter rybacki, czy coś takiego. Stan morza, a co za tym idzie sinusoidalna praca stateczku nie rozpieszczała turystów z których znacząca część dbała o to, aby pokład nie pozostawał długo nieskazitelnie czysty. Po około dwóch godzinach płynięcia w jedną stronę byli i tacy, którzy zapomnieli po co wleźli na ten diabelny okręt, a bynajmniej nie byli w najmniejszym stopniu zainteresowani egzekwowaniem gwarancji do następnego gratisowego rejsu. nagle wszystko minęło jak po wypowiedzeniu magicznego zaklęcia, pojawiły się wieloryby. Wywołana tym niesamowitym widokiem adrenalina, emocje i podniecenie pozwoliło nawet najbardziej doświadczonym przez chorobę morską uczestnikom pozbierać się na te kilkadziesiąt minut i oczarować tym spektaklem. Nie wiem, czy jest coś bardziej budującego niż widok tak majestatycznego zwierzęcia wiodącego życie na wolności, nie zagrożonego bezustanną ekspansją człowieka. Widok ten, to kolejna rzecz, która zapadła w mojej pamięci i nic nie jest w stanie jej wymazać, ani przyćmić.




Pełni wrażeń i emocji pojechaliśmy dalej, przez niesamowite, budzące podziw, a jednocześnie grozę, obleczone mgiełką tajemniczości Lofoty. Wyspy te w całej okazałości prezentują grozę i surowość Norweskiej przyrody. Małe drewniane domki wciśnięte i przytulone do skalistego wybrzeża potęgują to wrażenie. Rybacy każdego dnia walczą tu o przetrwanie i bynajmniej nie wiodą sielankowego życia. Świadectwo ich ciężkiej pracy stanowią wszechobecne suszarnie ryb, gdzie zobaczyć można suszące się solone dorsze. Norwegia to kraj fiordów, wysp i zatok, poruszanie się tutaj samochodem narzuca częste korzystanie z lokalnych promów, również to choć kosztowne ma swój nieodparty urok.







V etap – Lofoty – Trondheim




Jesteśmy pełni wrażeń i emocji, nasyceni niesamowitymi krajobrazami i wydaje się, że więcej już się nie pomieści, ale nic bardziej mylącego. Przed nami imponujący lodowiec Svartisen. Pierwszy raz w życiu zobaczyliśmy takie cudo, mogliśmy dotknąć tych ogromnych brył lodu, powchodzić w szczeliny i posłuchać jak pracuje, jak bezustannie trzeszczy, strzela i kruszy się, doświadczyć jaką posiada ukrytą siłę. Nie jest żadną tajemnicą, że człowiek jest słabą kruszynką w obliczu sił natury, ale co innego dowiedzieć się o tym z programu Discovery, a co innego poczuć to na własnej skórze, odebrać własnymi osobistymi receptorami. 689. Lodowiec Svartisen kurczy się z roku na rok, co obrazują punkty zaznaczające dokąd sięgał przed laty. Taka świadomość również pobudza do myślenia i nostalgii.









Po kolejnych setkach kilometrów docieramy do pierwszego od dwóch tygodni miasta na naszej trasie, do Trondheim. Przepiękne portowe miasto spójne z norweską architekturą i w pełni obrazujące styl życia w skandynawskich miastach. Nacieszyć można tutaj oczy zadbanymi drewnianymi domkami. Do portu w Trondheim zawijają statki pasażerskie słynnej linii Hurtigruten, którymi rejs nie ukrywając również leży w sferze moich marzeń. Niestety miasto to odcisnęło bolesne piętno na naszym portfelu. Zachwyceni pozwoliliśmy sobie na zagubienie się wśród urokliwych uliczek i spóźniliśmy się o trzy minuty na parking samochodowy, gdzie przed-płaciliśmy należną opłatę za parkowanie. Za wycieraczką samochodu znaleźliśmy mandat na kwotę 700 koron norweskich, a na terenie parkingu nie było nikogo z obsługi. beztrosko zignorowaliśmy mandat zabierając go na pamiątkę do kraju. Zapomnieliśmy już o tym niemiłym incydencie i wtedy po dziewięciu miesiącach dostaliśmy pismo z firmy windykacyjnej z Londynu. Pokornie dokonaliśmy przelewu i traktujemy zdarzenie jako kosztowną nauczkę na przyszłość.





VI etap – Trondheim – Sztokholm




Czas szybko płynie, to już osiemnasty dzień naszej wyprawy, ale nie myślimy jeszcze o tym, że nieuchronnie nasze wakacje dobiegają końca. Pokonujemy kolejne kilometry, zbieramy grzyby i suszymy je na wylocie ciepłego powietrza pod przednią szybą samochodu, polecam taką suszarkę, rewelacyjnie się spisuje. Turystycznie również się dopieszczamy odwiedzając takie miejsca jak górnicze miasto Roros wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Unesco. Półtorej dnia przewidzieliśmy za zwiedzanie Sztokholmu, ale to inna bajka i może opiszę wrażenia w innym poście. Ruch samochodowy w północnej Norwegii jest niewielki, ale kierowcy bardzo życzliwi i pomocni. Każdorazowo gdy zatrzymywaliśmy się na drodze z różnych mniej lub bardziej naglących powodów, a przejeżdżał obok samochód to przystawał i kierowca z troską i niepokojem pytał, czy nie potrzebujemy pomocy. Może było to spowodowane widokiem naszego biedaczka Puntiego przypomnę rocznik 1995, niemniej jednak to miły gest rzadko spotykany gdzie indziej.





Ciekawostki, statystyki i porady




Nie wybrzydzajmy na stacjach benzynowych, że paliwo za drogie, dystrybutor za bardzo odrapany, albo norweska kasjerka niezbyt urodziwa. Następna stacja może być za 200 kilometrów i zdziwienie na twarzy pozostanie nam na długie tygodnie.




W sklepie można dostać ser robiony z przypalonego mleka. Ciekawi nowych wrażeń kulinarnych kupiliśmy go. Ja go zjadłem niestety w całości, i tylko dlatego że nigdy nie marnuję jedzenia, natomiast Jola po sześciu latach na wspomnienie o nim czuje dziwne i niepokojące skurcze żołądka. Tak więc ser dla odważnych.

W Skandynawii lasy i łąki obfitują w runo leśne, przez całe życie nie zjedliśmy tylu jagód co tam. Grzyby można zbierać z samochodu, wystarczy zwolnić do 40km/h. Na biwakach można gotować zupy grzybowe, jajecznice i potrawki z grzybów.



Trochę liczb dla zainteresowanych




6927 tyle kilometrów przejechaliśmy łącznie

408,50zł. tyle kosztowały nas noclegi podczas całego pobytu

1364,11zł. tyle wydaliśmy na promy Polskie i Norweskie

5996zł. to łączny, całkowity koszt wyjazdu bez mandatu za parkowanie :)

Jeszcze parę zdjęć dla tych, którzy się nie znudzili, zapraszam również na relację z wyjazdu do środkowej Norwegii.

 









Bardzo dziękuję tym, którzy dotarli aż do tego miejsca, wyjeżdżającym do Skandynawii życzę równie zapierających dech w piersiach wrażeń. Zachęcam do komentowania postów, co pozwoli mi rozwijać swojego bloga w dobrym kierunku, a potrzebującymi informacji chętnie podzielę się swoimi spostrzeżeniami.

Krzychu

8 komentarzy:

  1. Wspaniała relacja okraszona świetnymi zdjęciami! Niesamowite wrażenie musiała robić wyprawa "na wieloryby" :) Super!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pod ogromnym wrażeniem ! Cidowne widoki i pięknie opisana wyprawa:) jestem zakochana w Norwegii i marzy mi sie taki wyjazd:) proponujesz samochodem ? Pozdrawiam :) tak trzymać !

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowne zdjęcia, a wyprawy zazdroszczę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pięknie. Nie wiem, czy na taką wyprawę z namiotem się odwazymy, ale tak czy inaczej w końcu pojedziemy. :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Fantastic. W zeszłym roku bylem w Norwegii traktując ten wyjazd jako etap pierwszy, zaliczając Oslo, zachodnią część, a na północy dotarliśmy do Trondheim. W tym roku etap II tj. uzupełnienie braków z pierwszego (np. Dalsnibba) i od Trondheim w górę poprzez Narwik, Lofoty, Tromso, aż do Nordkapp, stąd też przeczytałem tę relację z zainteresowaniem. Powrót przez Finlandię i Estonię, itd.
    Swoją drogą jakim sprzętem były robione zdjęcia, albowiem ich jakość jest w porównaniu do innych rewelacyjna.
    Pozdrawiam.
    mb

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękne widoki, Norwegia to moje jedno z moich największych marzeń podróżniczych :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajny artykuł i zdjęcia. Sam wiele zwiedziłem miejsc na północy Norwegi. Nie byłem jednak na Nordkapp...
    Jestem w Norwegii od 4 lat a ciągle potrafi mnie jeszcze zaskakiwać. Ciekawe miejsca, zachowania ludzi wszystko jest tak inne od tego co jest w Polsce...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Norwegia ma coś w sobie, coś co nie pozwala oderwać oczu od tych widoków. Nie-sa-mo-wi-te! :)

    OdpowiedzUsuń

Zachęcam do wyrażania swoich spostrzeżeń i emocji poprzez komentowanie postów, a za wszelkie wpisy serdecznie dziękuję. Pozdrawiam czytelników i wszystkim życzę fascynujących podróży.