poniedziałek, 17 listopada 2014

Alpy – raj miłośników białego szaleństwa



Alpejskie ośrodki narciarskie to miejsca, gdzie zadowolenie turysty stawia się na pierwszym miejscu. Hotelarze, restauratorzy, pracownicy na stoku, a nawet mieszkańcy alpejskich wiosek zabiegają o to, aby czuć się u nich wyjątkowo, tęsknić natychmiast po wyjechaniu za rogatki i przez cały rok marzyć o powrocie. Przepiękne i rozległe Alpy z lodowcami i bajkowymi dolinami również są po ich stronie. 




Niejednokrotnie słyszałem opinię ludzi, że jeszcze nie mogą jechać w Alpy ponieważ: „jeżdżą zbyt słabo i nie czują się pewnie na nartach”, albo „nie mogą tam jechać z dziećmi, bo są za małe i pogubią mi się na stoku”.

Nic bardziej błędnego, to właśnie w kraju trzeba być mistrzem olimpijskim, żeby się nie zabić, a w najlepszym wypadku uniknąć kolizji. Slalom pomiędzy setkami narciarzy na kilometrowym stoku to w Beskidach praktycznie norma nie rzadko kończąca się bliskim kontaktem raczej nie pożądanym. W Alpach narciarzy również nie brakuje, ale rozjeżdżają się po licznych ośrodkach na setkach kilometrów tras i nie mają tendencji do przyciągania się i grupowania w zgromadzeniach. Właśnie w Alpach każdy znajdzie coś dla siebie, od prawie płaskich polanek po pionowe stoki wśród skał generujące drżenie mięśni i dające zastrzyk adrenaliny na sam ich widok.




Większość z ośrodków oferuje przedszkola dla dzieciaków z profesjonalną opieką instruktorską. Rozwiązanie takie pozwala poszaleć rodzicom spokojnym o to, że ich pociecha jest w dobrych rękach i równie świetnie się bawi. Liczne restauracje począwszy od górskich schronisk, a skończywszy na nowoczesnych, przeszklonych i futurystycznych zadbają o to, aby turysta nie cierpiał głodu i pragnienia.



Zmęczeni po nartach możemy się zrelaksować w hotelowych lub ogólnodostępnych strefach wellness gdzie sauna postawi nas szybko na nogi. Tego typu atrakcje są tu bardzo popularne i ogólnodostępne.



Niewątpliwą zaletą i dużym udogodnieniem dla narciarzy są powszechne darmowe ski-busy, którymi dojedziemy po sam wyciąg.



Niestety muszę się zgodzić z tym, że alpejskie ferie są droższe niż beskidzkie, ale i to potrafię sobie wytłumaczyć tym, że stosunek jazdy na nartach do czasu spędzonego w kolejkach jest druzgoczący i nie muszę pisać na czyją korzyść.





Zróbmy więc krótką wycieczkę po czterech miasteczkach

 i przyległych do nich ośrodkach.




I. Mallnitz to mała miejscowość z dala od zgiełku znajdująca się na wysokości 1200 mnpm w której znajdziemy supermarket, liczne restauracje, a także basen miejski ze strefą saun. Wzdłuż jednej z dolin wijącej się pomiędzy górami wytyczono biegową trasę narciarską, płaską i przyjazną dla początkujących. Spacer pod rozgwieżdżonym niebem w kompletnej ciszy zakłócanej jedynie śniegiem skrzypiącym pod butami nie zawiedzie największych romantyków. Nocując w Mallnitz można wypróbować trzy ośrodki narciarskie. Najbliższy Ankogel znajduje się tuż za miastem i można do niego dotrzeć darmowym ski-busem. Ośrodek ten jest niewielki lecz obdarzony przeze mnie dużym sentymentem, ponieważ to tam po raz pierwszy doświadczyłem alpejskiej przygody na nartach.

Kolejna stacja to Mölltaler Gletscher oddalona od Malnitz o zaledwie 26 kilometrów, a oferująca 50 kilometrów doskonale przygotowanych tras. Na tym lodowcu rozpieszczającym narciarzy przez 300 dni w roku amatorzy pięknych alpejskich panoram również znajdą coś dla siebie.

Ciekawym świata i mobilnym polecam również 84 kilometrową wyprawę na najwyższy szczyt Austrii, Großglockner. Biorąc pod uwagę to, że po drodze można podziwiać majestatyczne góry, piękne krajobrazy i alpejskie wioseczki nie jest to aż tak daleko. Zapisanie tego ośrodka w swoim narciarskim życiorysie przyniesie nie mało satysfakcji.









II. Birgitz poleciłbym tym, którzy lubią mieć pod ręką dużą metropolię, ponieważ znajdujący się w odległości 10 kilometrów Innsbruck mamy na wyciągnięcie ręki. My byliśmy tam w okresie świąteczno – noworocznym i sylwestra spędziliśmy na ulicach Insbrucku przechodząc od imprezy do imprezy.

Z miasteczka darmowym ski – busem można dostać się do znajdującego nieopodal ośrodka Axamer Lizum. Tutaj rozpieszczanie narciarzy opanowali do perfekcji i nawet największy malkontent musi dać za wygraną. Znajdująca się na szczycie restauracja z przeszkloną ścianą i piękną panoramą nie pozostawia wątpliwości gdzie przysiąść na chwilę wytchnienia. Zainteresowani odkrywaniem nowych tras mogą przedostać się do sąsiedniego ośrodka Mutteralm i tam zakończyć narciarski dzień, ponieważ jest on również skomunikowany ski – busami z Birgitz.

Lodowiec Stubaier Gletscher wymaga spędzenia nieco więcej czasu w autobusie oraz przesiadki pod Innsbruckiem, ale z mojego punktu widzenia naprawdę warto. Szusowanie po trasach wciśniętych pomiędzy skały i odpoczynek na czerwonych wygodnych leżakach wystawionych na słoneczną polanę obroni się przed nieco dłuższym dojazdem na stok.









III. Terento to miasto znajdujące się w pobliżu ośrodka Kronplatz. Samo w sobie nie wyróżnia się niczym szczególnym i szczerze mówiąc nie spędziłem w nim wiele czasu. Relaksowi poza stokiem oddawaliśmy się w hotelu Terentnerhof, który zadowoli najbardziej wymagających turystów. Uważam, że Włoskie ośrodki również usatysfakcjonują fanów białego szaleństwa jednakże pozostają pół kroku w tyle za Austrią. Niemniej jednak Kronplatz jest ciekawym i charakterystycznym miejscem które polecam szczególnie początkującym narciarzom. Ta łysa góra została cała spowita trasami narciarskimi, możemy więc zjeżdżać na cztery strony świata. Przeważają trasy niebieskie, łatwe i szerokie, niemniej jednak trzy czarne nartostrady zmuszają do wykrzesania nieco więcej energii.

W pobliżu znajduje się ośrodek Plose, który jest nieporównywalnie mniejszy, natomiast prawie bezludny. Wielkość nie odbija się na jakości oferowanych usług, trasy są bardzo dobrze przygotowane, a restauracja z bujanymi drewnianymi leżakami powoduje dylemat typu narty, czy lenistwo.

Szukającym wyzwań polecam Sella Ronde, czyli narciarską karuzelę, którą pokonać można prawoskrętnie lub lewoskrętnie. Zatoczenie koła i powrót do punktu wyjścia po 60 kilometrowej pętli stoków i wyciągów zajmuje cały dzień. Polecam tą trasę z uwagi na piękne panoramy Dolomitów.

Przyklejona do Sella Rondy Marmolada zwana również „Królową Dolomitów” to najwyższy szczyt południowo – wschodnich Alp. Z uwagi na cudowne widoki Marmolade zaliczam do obowiązkowych punktów programu. Z tarasu widokowego znajdującego się na szczycie możemy ogarnąć wzrokiem całą Sella Ronde.









IV. Kaprun jest zupełnie innym miastem niż poprzednie, nie jest to jeszcze snobistyczny kurort, ale już na pewno nie wioska, czy miasteczko. Możemy zaopatrzyć się tutaj w najmodniejsze ubrania i nowinki sprzętowe. Zmęczone po narciarskim wysiłku ciało możemy przywrócić do sprawności w Tauern Spa Kaprun gdzie stosowane masaże i zabiegi odnowy biologicznej ogranicza jedynie zasobność portfela.

Nieopodal miasta znajduje się lodowiec Kitzsteinhorn do którego dotrzemy darmowym ski – busem. Z platformy widokowej podziwiać możemy wspaniałą panoramę Alp, pamiętać jednak musimy, że nasz skipass umożliwia tylko jedno wejście w ciągu dnia. Rozległe tereny narciarskie pozwalają na zabawę w odkrywanie coraz to nowych tras. Na zakończenie dnia możemy obserwować jak stado czerwonych ratraków wyjeżdża ze swoich nor tylko po to, aby przygotować nam wspaniałe trasy na następny dzień.


Z Kaprun przejeżdżamy kilka kilometrów do pobliskiego Zell am See, aby odkryć nowy ośrodek – Schmittenhöhe. Tutaj również każdy znajdzie trasę dla siebie, natomiast radzącym sobie w każdych warunkach rekomenduję czarną 14 po pokonaniu której bez problemu znajdziemy puls na tętnicy udowej i to przez ubranie. Ciekawostką jest gondolka zaprojektowana przez Porsche Design Studio, taki gadżet.









W każdym z opisanych ośrodków we wspaniale położonych restauracjach napijemy się dobrego pszenicznego piwa, bombardino lub innego wzmacnianego alpejskiego odkrycia. Moim hitem jest Germknoedel, czyli kluska na parze z sosem waniliowym i makiem. Rozmarzyłem się na samo wspomnienie.






Na koniec jeszcze parę zdjęć






 Nawet przy wyjątkowym zdolnościach zderzenie z narciarzem graniczy z cudem.



 Kolejka tylko dla mnie, jak łatwo poczuć się VIP-em








zobacz również:


czwartek, 6 listopada 2014

Madera – zielona wyspa na Atlantyku

  30 stycznia – 06 lutego 2009r.

 

 
Maderę zieloną wyspę na Atlantyku poleciłbym każdemu kto pragnie uciec od codziennego zgiełku dużych metropolii. Zimą kiedy tam byliśmy turystów można spotkać głównie w stolicy Funchal i to tylko wtedy gdy przypływające tam potężne wycieczkowce zrzucą desant w niewielkim porcie. Zimą panują tu bardzo przyjemne wiosenne temperatury, a poranne mgły tworzą atmosferę tajemniczości. Tygodniowy pobyt wystarczy, aby zobaczyć wyspę nie zabierając do domu uczucia niedosytu. Madera jest niewielka i przy powierzchni 741 km² oraz długości wybrzeża 140km można ją zwiedzić w ciągu kilku dni bez wyznaczania napiętych terminów. Pamiętać należy jednak, że jest górzysta i praktycznie nie ma na niej płaskich terenów. Miasta i wioski najczęściej budowane są tarasowo i wymagają od turystów bezustannego pokonywania wzniesień. Jazda samochodem szczególnie małolitrażowym wymaga ciągłego utrzymywania silnika na wysokich obrotach, ponieważ wjeżdżając na Pico Ruivo na odcinku kilkunastu kilometrów z poziomu morza wdrapujemy się na wysokość 1862 m n. p. m. 






My zaczęliśmy zwiedzanie wyspy od stolicy Funchal i od razu zaskoczenie. Przytulne miasteczko z miłą atmosferą, której nadają mu czarno-białe brukowane uliczki i placyki ozdabiane bajecznie kwitnącymi roślinami. Mnóstwo kameralnych kawiarenek w których można degustować Maderę, czyli Portugalskie wzmacniane wino, obserwując przy tym życie ulicy. Kolejną atrakcją z której słynie wyspa jest zjazd wiklinowymi saniami z pobliskiej góry Monte do Funchal. Na górę można dostać się oddając przyjemnemu spacerowi lub wjechać kolejką, by tam spotkać Carreiros stojących po dwóch przy swoich wiklinowych tradycyjnych saniach. Czekają oni aby w szaleńczym ślizgu po wąskiej uliczce, na zakrętach balansując jedynie własnym ciałem zadbać o twój odpowiednio wysoki poziom adrenaliny. Przed zjazdem z Monte zasugerowałbym odwiedziny w Jardim Tropical Garden Monte Palace zaaranżowanym w stylu chińskiego ogrodu. My zwiedzaliśmy go podczas lekkiej mgły co nadawało mu niesamowitej tajemniczości i zagadkowości. Na podsumowanie zwiedzania Funchal wybraliśmy się na miejski bazar, gdzie niewątpliwą atrakcją jest targ rybny, a także eksplodujące feerią barw stragany z owocami i warzywami.

 





Madera słynie z lewad, których sieć jest tu imponująca. Te kamienne koryta transportują wodę z górskich źródeł i wodospadów na pola, do wsi i miasteczek. Spacerując wzdłuż nich towarzyszy nam bezustanny szum wody. Scenerią dla lewad, a także licznych wodospadów i strumyków jest Laurissilva, unikatowy pierwotny las wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Panuje tu kojący duszę spokój, a szlaki nie są zatłoczone przez turystów. O krystalicznej czystości powietrza świadczą liczne porosty tajemniczo dekorujące drzewa i krzewy.




Wędrując górskimi szlakami możemy zaobserwować małe poletka tarasowe których uprawa wymaga od tych ludzi gór ogromnej determinacji i twardości charakteru. Poruszając temat gór nie sposób nie wspomnieć o Pico do Arieiro, Pico Ruivo i Pico das Torres trzech najwyższych szczytach Madery które gwarantują zapierające dech w piersiach widoki. Krótkie trasy trekingowe pozwolą się nam rozruszać i poprawić krążenie, a jednocześnie zaspokoić głód niezapomnianych krajobrazów.



Każdego amatora przestrzeni, surowych krajobrazów i skalistych wybrzeży o które z impetem rozbijają się rozwścieczone fale Atlantyku usatysfakcjonuje wycieczka na wschodni kraniec wyspy, półwysep Ponta do Castelo. To tutaj przy każdym kroku zmagamy się z szalejącym wiatrem, który na wąskich przesmykach za punkt honoru postawił sobie zrzucenie nas z klifu. Czerwona ziemia i pojedyncze kwitnące agawy stanowią kompozycje, które natychmiast chcemy utrwalić w pamięci dzięki naszej lustrzance. Dopiero po chwili orientujemy się, że nie wypuszczamy aparatu z ręki przypominając japońskiego turystę. Odkładamy aparat do torby ponieważ w takich miejscach zawsze znajdujemy czas, aby usiąść na chwilę, przytulić się, dać sobie buziaka i ze wzruszeniem popatrzyć w dal z refleksją i wdzięcznością, że dane nam osobiście to wszystko zobaczyć, doświadczyć i cieszyć się cudami tej planety.





Preferując krajobrazy, naturę i przyrodę nie stronimy od wiosek górskich i rybackich, winnic oraz miasteczek w których przy kieliszku wina dzielimy się spostrzeżeniami i snujemy plany na kolejne dni.



Wyspę zwiedziliśmy tradycyjnie, wynajętym samochodem i tym razem był to Hyundai Getz, któremu przez cztery dni nie daliśmy chwili oddechu pokonując 523 km. Samochodzik spisywał się świetnie i nie zawiedliśmy się na nim pomimo tego, że był to najniższy segment cenowy i kosztował nas zaledwie 125 euro.



Na Maderze mieszkaliśmy w hotelu Rocamar, który polecam nie znajdując żadnych słów krytyki. Hotel zadbany, dobrze wyposażony z miłą i uczynną obsługą, urozmaiconym jedzeniem w dobrej restauracji.



Kuchnia na Maderze oparta jest na rybach podawanych na tysiąc sposobów. Miłośnicy owoców również nie powinni być rozczarowani. Bazar w Funchal przed smakoszami otwiera nieograniczone możliwości.


Na koniec jeszcze kilka zdjęć