poniedziałek, 25 lipca 2016

Londyn – spacerem po centrum

30 czerwca - 2 lipca 2016r.

Do tej europejskiej metropolii wybierałem się od niepamiętnych czasów. Paradoks polega na tym,   że dzięki tanim lotom jest to jedno z najłatwiej dostępnych miejsc w Europie. Teraz mogę powiedzieć, że w końcu zrealizowałem marzenie o spacerze po Londynie, który nie zawiódł moich oczekiwań.
Wybrałem lot liniami Ryanair z Krakowa do Stanford, a podczas zakupu biletów lotniczych nabyłem również transfer z lotniska do centrum miasta. Połączenie to jest bardzo dogodne, ale nie jedyne, równie rozsądny wydaje się dojazd kolejką miejską której stacja mieści się na lotnisku.
Trzeba zaznaczyć, że stolica Wielkiej Brytanii należy do zdecydowanie drogich o czym przekonałem się już na etapie rezerwacji hotelu. Z powodów ekonomicznych wybrałem najtańszy z możliwych, co i tak stanowiło poważne uszczuplenie posiadanego budżetu. Po najtańszym hotelu nie spodziewałem się przesadnego komfortu, ale zastana rzeczywistość okazała się jeszcze bardziej siermiężna. Nie popsuło to jednak mojego nastroju, ponieważ przyjechałem tu zwiedzać miasto, a nie pławić się w luksusach hotelu, którego bezwzględną zaletą było położenie.



 


Pierwszy dzień wykorzystaliśmy na rekonesans zaczynając od spaceru przez City, które architektonicznie wpisuje się w pełnioną rolę europejskiej stolicy finansowej. Po dotarciu nad Tamizę już na pierwszy rzut oka widać, że metropolia skupia się wokół rzeki poprzecinanej licznymi mostami drogowymi, kolejowymi i pieszymi. Zmęczeni spacerem na próżno szukaliśmy urokliwej kawiarni. Siedzenie przy kawiarnianych stolikach wystawionych na zewnątrz i cieszenie się urokami tętniącego życiem miasta nie leży w zwyczaju Londyńczyków. W ścisłym centrum bez problemu można spotkać sieciowe lokale serwujące napoje w papierowych kubkach kupowane najczęściej na wynos. Wzdłuż Tamizy nie brakuje ławek, na których większość siedzących delektuje się przyniesionymi przez siebie przekąskami i napojami.






Dzień postanowiliśmy zakończyć spojrzeniem na miasto z London Eye będącego jedną z topowych jego atrakcji. Koszt półgodzinnej przejażdżki wpisuje się w horrendalne londyńskie ceny i wynosi 25 funtów, niemniej jednak widoki rekompensują znaczną część z wydanych pieniędzy. Z kapsuły tego diabelskiego młyna stojący niemalże u podnóży Pałac Westminsterski i Big Ben wydają się małą makietą oryginału. Po przeciwnej stronie ponad domami sterczą interesujące i niebanalne wieżowce londyńskiego city oraz monumentalna katedra św. Pawła. Powrót do hotelu urozmaiciliśmy sobie wizytą w jednym z londyńskich pubów oferujących bogatą listę piw wszelkich typów.






Postanowiliśmy skorzystać z propozycji jednej z firm oferujących widokowe przejazdy otwartym piętrowym autobusem. Z założenia pomysł był świetny, ale w praktyce zdecydowanie stracił na atrakcyjności. W godzinach szczytu korki panujące w mieście spowodowały, że na przystankach długo czekało się na odpowiedni autobus. Test cierpliwości nie kończył się po jego przyjeździe, ponieważ miejscami więcej stał niż jechał, a w celu złamania chorobliwego optymisty protest przeciwko Brexitowi wykluczył autobusy z ruchu na kilka godzin. Lubię znaleźć promyk słońca na burzowym niebie, więc dodam, że bardzo przyjemny i atrakcyjny był wieczorny przejazd ostatnim kursem, szczególnie gdy zaczęto włączać iluminację w pogrążającym się w ciemności Londynie.






Każde znane miasto ma swój obiekt flagowy, będący jego wizytówką, rozpoznawany przez wszystkich na całym świecie. Paryż ma wieżę Eiffla, Sydney operę, Rzym Coloseum, a Londyn Big Bena. Któż go nie widział, chociażby na okładkach podręczników do angielskiego. Ta wieża zegarowa należąca do Pałacu Westminsterskiego jest wyjątkowo fotogeniczna, dobrze wygląda w każdym świetle i ze wszystkich stron.
Z tego miejsca od Pałacu Buckingham dzieli nas już tylko spacer przez St. James's Park. Zachęceni opisem w przewodniku postanowiliśmy zobaczyć zmianę warty przed pałacem. Zajęliśmy rekomendowane miejsce pod Victoria Memorial i oczekiwaliśmy na ceremonię. Po kilkudziesięciu minutach pod nosem przemaszerowali żołnierze i zniknęli za wysokimi płotami, a reszta ceremonii odbywała się poza zasięgiem moich oczów.








Duże wrażenie wywarł na mnie inny zakątek Londynu, a mianowicie Tower of London i Tower Bridge znajdujące się po drugiej stronie rejsowej trasy po Tamizie. Korzystając z rejsu mieliśmy możliwość nieco innego, równie ekscytującego spojrzenia na miasto. Zbudowana z kamienia twierdza i sąsiadujący z nią most nie bez powodu przyciągają rzesze turystów. W moich oczach dwie ufortyfikowane wieże Tower Bridge stanowią wodną bramę prowadzącą do miasta. Nieśpiesznie spacerując po moście możemy odkrywać jego uroki i dostrzec jak malowniczo błękitne stalowe elementy kontrastują z szarym kamieniem i przejeżdżającymi czerwonymi autobusami.






Dla urozmaicenia pobytu w tej europejskiej metropolii postanowiliśmy zawitać do kipiącego luksusem domu towarowego Harrodsa. Jego historia sięga 1834 roku, kilkakrotnie zmieniał właścicieli, a obecnie należy do Katarskiej spółki. Jak przystało na luksusowy sklep w którym klienci nie pytają o cenę na żadnym z artykułów nie było tej przyziemnej informacji. Niemniej jednak będąc bogatym nie chciałbym robić zakupów w miejscu w którym roi się od turystów przepychających tylko po to by zaspokoić swoją ciekawość. Nie wiem jak to jest rozwiązane w tym przypadku, ale nie wyobrażam sobie arabskiego szejka, który w drodze po nieprzyzwoicie drogi zegarek musi się rozpychać łokciami, niczym w kolejce po kawę w 1980r.


Fani Harrego Pottera tłumnie ściągają na dwotzec King's Cros, gdzie znajduje się peron 9 3/4 z ktorego odjeżdża expres do Hogwartu. Pojechałem i ja, lecz do dzisiaj nie potrafię zrozumieć powodu tej zbiorowej histerii. Ludzie stoją w niekończącej się kolejce tylko po to, żeby zrobić sobie zdjęcie przy wózku wjeżdżającym w ścianę. Obok sklepik z pamiątkami do którego z uwagi na tłum fanów również czeka się na wejście.
Inną ciekawostką cieszącą się popularnością jest sklep M&M w którym te czekoladowe, kolorowe kuleczki sprzedaje się w różnych wariacjach. Nadmienić należy jednak, że są one w nim droższe niż w jakimkolwiek innym brytyjskim sklepie.




Trochę przez przypadek trafiliśmy do dzielnicy Covent Garden. Miejsce to zauroczyło mnie od pierwszego wejrzenia. Znaleźliśmy tam stragany na których rzemieślnicy oferują swoje wyroby, muzyczne trio umila ludziom czas spędzany w niewielkiej kawiarni, a uliczni artyści prześcigają się w sztuczkach i wyszukanych występach aby przyciągnąć do siebie gapiów.
Spacerując po mieście warto również zabłądzić do chińskiej dzielnicy, nie jest ona zbyt duża, ale na pewno ciekawa. Obszar tej niewielkiej enklawy określają czerwone bramy nie pozostawiające wątpliwości kto tu jest gospodarzem.





Pomijając mięsne potrawy w każdym kraju, regionie i mieście staram się spróbować miejscowej kuchni, specjałów i przysmaków. W Londynie nie trafiłem na nic wyszukanego, zaskakującego i nietuzinkowego, spróbowałem więc popularnego i powszechnego Fish and Chips, czyli dorsza z frytkami. Potrawa ta niczym mnie nie zaskoczyła, aczkolwiek zjadłem ją ze smakiem i z czystym sumieniem mogę polecić. Na uwagę zasługuje fakt, że na każdym kroku można znaleźć jakiś Pub, a w każdym z nich oferuje się bogaty i urozmaicony wybór piwa.


Podsumowując ten krótki czterodniowy wyjazd powiem, że bardzo miło spędziłem czas w Londynie, pozostało mi jeszcze dużo do zobaczenia i bez wątpienia wrócę tam. Miasto jest wyjątkowo ciekawe nie tylko architektonicznie, ale również społecznie i kulturowo. Ze wszystkich miejsc w których dotychczas byłem metropolia ta jest najbardziej kosmopolityczna. Na ulicach mieszają się ludzie wszelkich ras, religii, kultur i światopoglądów, wszyscy bezkonfliktowo żyją w sąsiedztwie i co najważniejsze są wobec siebie i innych niezwykle uprzejmi i życzliwi.


































niedziela, 10 lipca 2016

Austria – rowerem przez dolinę Wachau

26 - 29 maja 2016r.



Zaczęło się od tego, że w prezencie urodzinowym dostałem wyjazd na długi weekend do doliny Wachau w Austrii. Z założenia mieliśmy zabrać ze sobą rowery, ponieważ wzdłuż Dunaju biegnie urokliwa, krajobrazowa i pełna atrakcji droga rowerowa. Tuż przed wyjazdem sprzedaliśmy większy z samochodów i został nam jedynie Fiat Panda, którego wielkość zachwiała planowanym przedsięwzięciem. Po raz kolejny okazało się, że determinacja potrafi pokonać wiele przeszkód i po rozebraniu na części naszych dużych, trekingowych rowerów udało się je upchnąć do samochodu. Co prawda wyglądaliśmy nieco jak zagubione zaplecze serwisowe tour de France, ale udało się.



Zwiedzanie rozpoczęliśmy od największej atrakcji w dolinie Wachau, czyli opactwa w Melku. Ta jedna z najpiękniejszych barokowych budowli Austrii czaruje turystów swoim majestatycznym wyglądem i położeniem na rozległym klifie. Morelowa elewacja klasztoru kontrastująca z błękitem nieba stanowi widoczny z oddali swoisty drogowskaz dla zbliżających się do miasta samochodów. Pomieszczenia opactwa udostępnione do zwiedzania nie są rozległe, ale warto wydać kilka euro chociażby po to, żeby zobaczyć imponującą bibliotekę w której zgromadzono około sto tysięcy ksiąg wraz ze średniowiecznymi rękopisami. Bogato zdobiony kościół również wydaje się nietuzinkowy. Moją uwagę zwróciła ślimakowa klatka schodowa wijąca się przez wszystkie piętra.
Bez wątpienia warto również pospacerować brukowanymi uliczkami miasteczka, by nacieszyć oko austriackim umiłowaniem porządku i dbałością o najmniejsze detale architektoniczne. Na odpoczynek zapraszają kawiarniane stoliki poustawiane na niewielkich placach i przyklejone do ścian kamienic. Białe schłodzone wino w takich okolicznościach smakuje wybornie.




Po przespaniu nocy w jednym z przytulnych i gościnnych pensjonatów przyszedł czas na wskrzeszenie rowerów. Trening czyni mistrzem, więc po około godzinie byliśmy gotowi do drogi. Realizując konsekwentnie założenie, że nigdzie się nam nie śpieszy delektowaliśmy się krajobrazami licznych winnic i sadów morelowych rozrzuconych po obu stronach drogi rowerowej, zagłębialiśmy się w barokowe kamienne miasteczka symetrycznie rozlokowane na lewym brzegu Dunaju. Wisienką na torcie bez wątpienia były wizyty w przyklejonych do winnic kawiarniach i winiarniach w których przede wszystkim delektowaliśmy się lokalnie wyrabianym winem . Warto spróbować również lokalnego specjału w postaci nalewek morelowych.




Wśród niezwykle urokliwych miasteczek otoczonych średniowiecznymi murami, ozdobionych ruinami zamku i poprzecinanych brukowanymi uliczkami wijącymi się pomiędzy kamiennymi domami osobiście wyróżniłbym Weissenkirchen oraz Durnstein. Potwierdzeniem tego, że moja opinia nie jest odosobniona jest natężenie ruchu turystycznego.
Ciekawostkę stanowi fakt, że w 2000r. dolina Wachau została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNECSO.




Uwagę naszą zwróciły również liczne piwniczki na wino przyklejone do zbocza w sąsiedztwie winnicy, a obecnie często przerobione na domy i pensjonaty. Drugi nocleg okazał się być w takiej właśnie winnicy. Po przebudzeniu śniadanie na tarasie pomiędzy domem, a niewielką plantacją winorośli stanowiło najromantyczniejsze z możliwych rozpoczęcie dnia.


Powrót zaplanowaliśmy bardziej dzikim nie obfitującym w kamienne miasteczka prawym brzegiem Dunaju. Droga na łonie przyrody minęła równie niepostrzeżenie, a i tym razem nie żałowaliśmy czasu na delektowanie się białym winem w scenerii winorośli z owoców których powstało. W sezonie szparagowym warto spróbować delikatnych dań na bazie tego specjału. Zupa krem stanowiła doskonały wstęp, a na myśl o szparagach polanych sosem pomarańczowym jeszcze dzisiaj uśmiecham się ze smakiem.
Liczne statki poruszające się w górę i dół rzeki świadczą o tym, że również ta forma zwiedzania okolicy jest niezwykle popularna, są to zarówno statki krążące po samej dolinie Wachau jak i rzeczne luksusowe wycieczkowce. Każdy z brzegów rzeki umożliwia inne spojrzenie na dolinę i zmieniające się widoki.





Walory krajobrazowe doliny Wachał w połączeniu z niezwykłą uprzejmością Austriaków stanowią idealną receptę na spędzenie wspaniałego weekendu. Rower gwarantuje zdrową i ekologiczną mobilność, umożliwia częste zatrzymywanie się celem zrobienia zdjęcia lub chociażby delektowania się spokojem i szumem rzeki. Kilka dni w takim otoczeniu pozwala zatrzymać tą wewnętrzną machinę rozpędzoną przez codzienne obowiązki, które w betonowej miejskiej codzienności wydają się jeszcze bardziej przytłaczające. Ja potrzebuję takich chwil na oderwanie się niczym wody do picia, każdy potrzebuje, tylko czasami nie zdajemy sobie z tego sprawy.