piątek, 20 listopada 2015

Jordania – oaza spokoju w gorącym regionie.

21 - 28 stycznia 2014r.

Arabska sąsiadka Izraela znajdująca się pomiędzy wzburzonym Egiptem i wojenną Syrią oraz Irakiem nadal pozostaje jednym z najspokojniejszych krajów arabskich. Jordańczycy to otwarty i przyjacielski naród, który pragnie na turystyce opierać gospodarkę, więc konsekwentnie zapewnia zwiedzającym bezpieczne warunki do podróżowania.
Od dawna na czołowych pozycjach mojej listy marzeń znajdowała się Petra zaliczana do siedmiu cudów świata. Wybrałem się do Jordanii tylko dla niej z założeniem, że wszystko inne co zobaczę, to wartość dodana. Po ustawieniu azymutu dniem i nocą miałem przed oczami magiczny, znany wszystkim obrazek skarbca, który jak magnes przyciągnął mnie do tego kraju.


Petre ze światem łączy wąski i niezwykle malowniczy skalny wąwóz As-Sik. Pokonanie tych bajkowych wrót do antycznego miasta Nabatejczyków zajęło mi ponad dwie godziny. Nie jest to jednak obiektywna informacja o czasie przejścia, ponieważ oczarowany i otulony rudymi skałami delektowałem się każdym krokiem. Ostatnie metry wąwozu pokonywałem z dużym podekscytowaniem, ponieważ spomiędzy rozstępujących się skał powoli wyłaniała się Al-Chazna najsłynniejszy zabytek Petry. Stanął przede mną w pełnym majestacie obrazek ilustrujący Jordanię we wszystkich przewodnikach i albumach od którego nie sposób oderwać wzroku. Magii tej budowli dodaje otoczenie kolorowych skał w których została wykuta.





Moje marzenie się spełniło, a przecież to dopiero wejście do magicznej i zagadkowej Petry na której zwiedzanie warto poświęcić cały dzień. Nieśpiesznie zajrzeć w każdy zakątek, wejść na skalną półkę, do wykutych pomieszczeń, zobaczyć teatr i nacieszyć oczy bajkowymi skałami ze świata Indiana Jones'a. Zwieńczeniem spaceru po tym starożytnym mieście i przysłowiową kropką nad i będzie Ad-Dajr, czyli majestatyczny klasztor. Są takie miejsca na świecie, które oczarowują mnie tego stopnia, że zapominam o pragnieniu, głodzie, zmęczeniu oraz innych tego typu sygnałach wysyłanych przez organizm i Perta do takich właśnie należy. Trzeba się napatrzeć, utrwalić wspomnienia, a wychodząc rzucić jeszcze jedno spojrzenie, kolejny obrót przez ramię, żal każdego kroku oddalającego mnie od tego spektakularnego miejsca. Niestety świat wzywa.



Kolejnym obowiązkowym punktem na turystycznej mapie Jordanii jest dolina Wadi Rum. Niezapomnianych wrażeń dostarcza spektakl stworzony przez zachodzące słońce w scenerii granitowych skał wyrastających z rudych piasków pustyni. Z kolei formy skalne i szczeliny latami rzeźbione siłami natury w miękkim piaskowcu stanowią wdzięczny obiekt fotografii. Ja nie mogłem sobie odmówić beztroskiego i radosnego turlania się po nagrzanych wydmach potwierdzając tezę, że w każdym drzemie odrobina dziecka.





Wszystkich zapatrzonych w czasy rzymskie z okresu starożytności bez obaw odważę się zaprosić do Jerash, gdzie można podziwiać jedno z najlepiej zachowanych miast. Na mnie największe wrażenie zrobił Łuk Hadriana, Teatr Południowy, i Świątynia Zeusa, natomiast schody wejściowe do Świątyni Artemidy stanowią odpowiednie miejsce na odpoczynek, skonfrontowanie przewodnika z rzeczywistością i opróżnienie plecaka z przekąsek.




Jedną z atrakcji tego kraju jest kąpiel w Morzu Martwym, ale na pewno nie w takiej formie w jakiej ją oferują. Na brzegu morza funkcjonują płatne i ogrodzone kąpieliska na terenie których można wejść do wody i podryfować niczym korek w tym niezwykle słonym akwenie. Niesmak przychodzi po wypłynięciu poza linię ogrodzenia i zetknięciu się z kulejącą dbałością o środowisko, reprezentowaną poprzez porzucone u wybrzeża śmieci. Podmuchy wiatru wzbijające w powietrze worki foliowe w wyraźny sposób zakłócają pozytywne bodźce i doznania. Niemniej jednak nie żałują doświadczenia tej atrakcji na własnej skórze, która po wyjściu z wody oblepiona była kryształkami soli.



Bardzo lubię wdrapywać się na punkty widokowe ponieważ dają one możliwość spojrzenia szerzej na otaczającą nas rzeczywistość, ogarnięcia wzrokiem roztaczających się widoków i poznania ukształtowania terenu na większym obszarze. Jednymi z najlepszych punktów widokowych są: Macheront, czyli forteca usytuowana na szczycie pustynnego wzgórza, zamek w Ajlun, czy Góra Nebo z której Mojżesz oglądał swoją ziemię obiecaną i na której zmarł. Po zlustrowaniu okolicy nie ma złudzeń co do tego, że Jordania w znacznej większości to pustynny surowy kraj, a wyjątek stanowi jedynie jej północno-zachodni skrawek.




Współczesna architektura nie zachwyca, a właściwie nazywając rzeczy po imieniu zniechęca do zapuszczania się w głąb dużych, zatłoczonych szarych i burych miast. Warto jednak zauważyć, że są one bezpieczne, a przemieszczając się ulicami nie jesteśmy zaczepiani przez miejscowych chcących za wszelką cenę nie koniecznie uczciwie zarobić na turyście.


Polecam Jordanię na tygodniowy wyjazd podczas którego można zobaczyć wszystko co najatrakcyjniejsze w tym kraju.


















wtorek, 13 października 2015

Beskid Żywiecki – jesienny spacer

10 października 2015r.

Od ostatniego wyjazdu minęło już trochę czasu i jak to zwykle bywa moje mieszkanie zaczęło się kurczyć. Przestał mi już wystarczać substytut podróży w postaci czytanych blogów, przeglądanych baz noclegowych i portali turystycznych. Zapaliła się czerwona kontrolka sygnalizująca nagły spadek tlenu we krwi będąca bodźcem do podjęcia natychmiastowych działań.

Na szczęście mamy jesień, cudowną porę roku stworzoną do górskich wędrówek. Na jednodniowy wypad wybraliśmy Beskid Żywiecki, gdzie o tej porze jest prawie pusto, a napotkani pojedynczy wędrowcy nie zakłócają kontaktu z przyrodą.

Zaplanowaliśmy niewielką kilkugodzinną pętlę w którą świetnie wpisywał się punkt wyjściowy PKS Żabnica Skałka. Wybraliśmy drogę czarnym szlakiem do schroniska na Hali Boraczej i cel ten osiągnęliśmy już po godzinnym spacerze. Chwila na odpoczynek, łyk herbaty z termosu i ruszamy dalej w kierunku schroniska na Hali Lipowskiej, do którego prowadzą dwa szlaki. My bez namysłu zdecydowaliśmy się na czarny, który na Hali Redykalnej przechodzi w żółty, ponieważ trasa ta jest zdecydowanie bardziej widokowa niż zielona.






Nie warto się śpieszyć, dając sobie szansę na dostrzeżenie subtelnej biżuterii matki natury której krople porannej rosy skrzą się na kłosach kwitnących traw i misternie utkanych pajęczyn niczym brylanty w najdroższych koliach.


Mieliśmy okazje podziwiać chmury przeganiane przez wiatr nad doliną, a gdzieniegdzie po wejściu w obłok snujący się pomiędzy drzewami, spacerować przez tajemniczy bajkowy las. Odcinek ten to prawdziwa przyjemność, gdyż jest płaski, okraszony sielską panoramą Beskidów, a dodatkowych radości dostarczają jagodowe polanki cudownie przebarwiające się jesienią, na których nawet w październiku możemy delektować się pysznym smakiem owoców. Tutaj informację o czasie przejścia umieszczone na szlakowskazach tracą na aktualności, gdyż nie uwzględniają braku silnej woli piechura niezbędnej do oderwania się od krzaczka pełnego dużych, dojrzałych i pysznych jagód. 



 
Na tych którym mimo wszystko udało się dotrzeć do Hali Lipowskiej czeka nagroda. Znajdujące się tam typowe górskie schronisko przygarnie zmęczonych i zmarzniętych dając wypoczynek w klimatycznie urządzonym wnętrzu po którym rozchodzi się zapach domowego jedzenia. Wszystkie dania są ładnie podane i obfite, wegetarianie również nie wyjdą stąd głodni mogąc zjeść placki ziemniaczane lub smakowite pękate ruskie pierogi.





Nieśpiesznie kierujemy się w stronę Hali Rysianka gdzie docieramy po piętnastu minutach. Kontynuując wędrówkę czerwonym szlakiem krok po kroku zbliżamy się do ściany lasu i rozpoczynamy zejście w kierunku stacji turystycznej Słowianka. Ponownie chmurki panoszące się pomiędzy drzewami budzą nasz zachwyt i inspirują do wykonania kolejnego zdjęcia, niestety robi się coraz ciemniej. Na koniec trochę brnęliśmy błotnym szlakiem uporczywie zrytym przez maszyny, ale wysokie buty zdawały się ignorować tą trudność.





Nie mogę tylko zrozumieć ludzi (celowo nie użyję tu słowa turystów), którzy mozolnie w plecaku są w stanie wnieść na górę niezliczoną ilość napojów, piwa, batonów i innych dóbr, a brakuje im siły, aby znieść na dół lub przynajmniej donieść do schroniska pozostałe po nich puste, sporo lżejsze opakowania. Może to ja jestem inny i puszka po piwie nie komponuje mi się najlepiej pomiędzy krzaczkami jagód, a obiektywnie jest to brakująca kropka nad i uzupełniająca te cudowne miejsca. Tak czy inaczej widok śmieci na szlaku ściska mnie za gardło.