środa, 29 października 2014

Bieszczady – ostoja radosnych aniołów

10 - 12 października 2014r.



Wakacyjne wyjazdy są leczniczą miksturą dla naszego zmęczonego ciała, skołatanych nerwów i rozstrojonego codziennym wyścigiem szczurów organizmu. Niestety tych naładowanych baterii nie zawsze wystarcza od urlopu do urlopu. W takiej sytuacji pozostają nam wyjazdy weekendowe. Warunki jakie stawiamy wybranej przez nas destynacji to przede wszystkim odległość od miejsca zamieszkania, niewygórowana cena i ostoja spokoju w kontakcie z naturą. Z tego prostego równania klarują się nam Bieszczady, w których nie tylko według Starego Dobrego Małżeństwa mieszkają Bieszczadzkie Anioły, ciche, zakręcone, beztroskie i energetyzujące.

Ja w górach szukam takich właśnie aniołów, które swoim uśmiechem i pogodą ducha działają na mnie jak kojący balsam. Uwielbiam poczuć wiatr we włosach, poleżeć na polanie i wsłuchać się w odgłosy przyrody, śpiew ptaków, rykowisko jeleni i szum potoku. Najpiękniej w Bieszczadach jest jesienią, kiedy przebarwiające się liście drzew cieszą nasze oczy.






Niestety świat w ostatnich latach bardzo się skurczył i to nie są już te Bieszczady co przed kilkoma laty, nie jest tak łatwo znaleźć samotność na połoninach, ale i tak ich komercjalizacja jest nieporównywalna do innych naszych gór. Tutaj nadal można zakupić prosto od gospodarza regionalne produkty nie skażone chemicznymi dodatkami, spróbować jedzenia o którym nasze kubki smakowe dawno zapomniały.




Grzbietami Połonin Caryńskiej i Wetlińskiej najpopularniejszych w Bieszczadach spaceruje sporo turystów, natomiast na pozostałych szlakach można doświadczyć odosobnienia. Ja polecam również Połoninę Bukowską i Halicz, gdzie jest zdecydowanie spokojniej, a również pięknie i klimatycznie.
 

Będąc w Bieszczadach można nocować w schroniskach górskich z których moim ulubionym jest „Chatka Puchatka” znajdująca się na Połoninie Wetlińskiej. W schronisku nie ma prądu oraz wody i niejednokrotnie trzeba spać w śpiworze na podłodze, niemniej jednak nie znam bardziej klimatycznego miejsca, w którym wieczorami przy dźwiękach gitary i blasku świec można się rozmarzyć.



Dla szukających odrobiny luksusu w postaci pięknego, klimatycznego domu z przytulnymi pokojami i miłą przyjacielską atmosferą polecam „Gęsi Zakręt”. Prowadzony jest on przez zakręcone małżeństwo dla którego zadowolenie gości to bezwzględny priorytet.




Rozsypane po okolicy drewniane cerkiewki, to fantastyczne dopełnienie naszej krótkiej przygody z tym regionem. Wszystkie z nich są piękne, czarują swoim zapachem i skłaniają do przemyśleń na temat historii tego regionu i ludzi, których losy były poplątane, zawiłe i często niespokojne. Ja osobiście jestem najbardziej oczarowany bajkową cerkwią w Równi.



 Po tak spędzonym trzydniowym weekendzie jestem gotowy do dalszej walki o lepsze jutro.










poniedziałek, 27 października 2014

Lanzarote – księżycowa wyspa

  11 – 25 sierpnia 2009r.


Lanzarote w archipelagu Wysp Kanaryjskich jest moją ulubioną. Dlaczego? Nie często można pospacerować po księżycu, wykąpać się w oceanie, napić dobrego wina w kawiarni z zapierającym dech w piersiach widokiem, zrelaksować na plaży i wszystko to na powierzchni zaledwie 850 km², ale przede wszystkim bez zgiełku i tłoku wakacyjnych kurortów. 





Miejsce to świetnie nadaje się na letnie wakacje, jak i na czas zimowy będąc odskocznią od śnieżnej zawieruchy w kraju. Pomimo tego, że leży zaledwie 125 km na zachód od Maroka panuje tam wieczna wiosna rozpieszczając malkontentów, oraz osobników z zaburzeniami termoregulacji.



Pomijając, moim zdaniem nieciekawą stolicę Arecife, reszta wyspy zachwyca na każdym kroku.



Zacznijmy więc krótką wycieczkę po tej księżycowej krainie od Parku Narodowego Timanfaya.







Główna atrakcja Lanzarote Park Narodowy Timanfaya sam w sobie jest tak niesamowicie piękny i tajemniczy, już z jego powodu warto tu przylecieć. Gdzie okiem nie sięgnąć roztaczają się widoki na małe, większe i ogromne stożki wulkaniczne. Surowość krajobrazu i brak jakiejkolwiek formy życia zachwyca, a zarazem przeraża. W tym miejscu bombardują nas myśli o potędze natury, bezlitosnej i destrukcyjnej sile drzemiącej w ziemi, a przyczajonej po to, żeby w najmniej spodziewanym momencie eksplodować i zniszczyć wszystko co stanie jej na drodze. W samym centrum parku znajduje się restauracja w której grill ustawiono na dziurze prowadzącej prosto w piekielną wulkaniczną otchłań. Smakosze mogą tutaj skosztować mięsa grillowanego na lawie, niestety ta niewątpliwa atrakcja omija szerokim łukiem wegetarian skazanych w tym momencie na łyk wody mineralnej. 






Przenosząc się nieco na północny wschód możemy się natknąć na kolejną wulkaniczną atrakcję jaką jest Caldera Blanca. Ten krater o szerokości około półtorej kilometra robi naprawdę wielkie wrażenie. Spacerując po jego krawędzi z zapartym tchem zastanawiamy się jaka siła wyrwała taką masę skał i porozrzucała je po okolicy. Atrakcja ta wymaga od nas udania się na nieforsujący treking o kilkusetmetrowym przewyższeniu. Naprawdę warto, tym bardziej, że po drodze możemy posilić się zerwaną z krzaka dziko rosnącą figą, a jak wiemy nic tak nie smakuje jak owoc własnoręcznie zerwany z drzewa i to bez konsekwencji jakie ponieśli nasi prarodzice wyrzuceni za to z raju.





Na wyspie jest kilka zachwycających punktów widokowych, tzw. miradorów. Najznakomitszy i wart każdej minuty na nim spędzonej jest Mirador del Rio z którego rozpościera się piękny widok na La Graciose. Na znajdującym się na wysokości 400 metrów nad poziomem morza puncie widokowym możemy sobie umilić czas wypijając kieliszek białego wina w kawiarni zaprojektowanej przez Cesara Manrique. Jak wszystkie budynki znajdujące się na wyspie, a zaprojektowane przez niego znakomicie wpisuje się w otoczenie i współgra z miejscowym krajobrazem.




Śladem miejsc zapierających dech w piersiach podążamy do El Golfo, krateru w połowie otwartego i znajdującego się nad samym brzegiem oceanu. Z góry możemy podziwiać diabelskie jeziorko znajdujące się na jego dnie, a po zejściu na dół oddać przyjemności spaceru na bajecznej czarnej plaży otoczonej ścianami krateru. Po całodziennej wędrówce ściągnięcie butów i brodzenie brzegiem oceanu po czarnych wulkanicznych kamyczkach wypolerowanych przez fale tylko po to, by przyjemnie masować twoje stopy błyskawicznie wprawia w stan błogiego relaksu. Warto tu być popołudniu gdy plaża jest pusta, a zmierzające ku zachodowi słońce pięknie oświetla kalderę. Nieopodal natkniemy się na maleńką urokliwą wioskę rybacką o tej samej nazwie.







Kilka kilometrów dalej odnajdziemy skalne wybrzeże zwane Los Hervideros, gdzie niestrudzone fale oceanu z benedyktyńską konsekwencją uderzają w pionowe skały. Tą mozolną i wytrwałą pracą udało się wyrzeźbić imponujące groty, tunele i mostki skalne. Warto poświęcić trochę czasu na spacer po tych utworzonych siłami natury formacjach lub na posłuchanie koncertu fal. Nie zbaczając z zaplanowanej trasy można zatrzymać się w Salinas de Janubio gdzie zobaczymy jak od lat pozyskuje się sól z wody morskiej.






Region La Geria z winnicami kontrastującymi z wulkanicznym tufem zachwyci nie tylko koneserów wina. Mozolnie usypane kwaterki otoczone kamiennymi murkami zapewniają winorośli komfortowe warunki osłaniając krzaczki od wiatru i pomagając w zbieraniu wody z rzadko padających deszczy. W licznych w tym regionie bodegach można popróbować miejscowych win, zrobić pamiątkowe zakupy i miło spędzić czas.




Miłośnicy piaszczystych plaż i turkusowych zatoczek również odnajdą coś dla siebie. Plaże Papagayo wciśnięte pomiędzy skały w okresie letnim bywają nieco zatłoczone, ale i tak daleko im do Międzyzdrojskich dywanów utkanych z ręczników plażowych pod którymi nie sposób dojrzeć piasku. Bezdyskusyjną zaletą tych malowniczych zatoczek jest brak skuterów, motorówek, dmuchanych zamków i zjeżdżalni.







Na zakończenie przygody z wulkanami warto wybrać się na północny wschód wyspy gdzie znajdziemy Cueva de los Verdes i Jameos del Agua, wulkaniczne jaskinie udostępnione do zwiedzania. Większe wrażenie zrobiła na mnie Cueva do los Verdes, gdzie przy pomocy odpowiedniego oświetlenia wydobyto z zastygłej lawy niesamowitą gamę barw. Tą jaskinię naprawdę warto zobaczyć, natomiast Jameos del Agua pozostawiłbym dla miłośników prac Cesara Manrique.




Trzeba tutaj dodać, że architekturę wyspy przyjazną, klimatyczną, stonowaną i zawsze współgrającą z otaczającą przyrodą Lanzarote zawdzięcza właśnie temu artyście, który dopilnował, aby nie doszło do żadnych szpecących odstępstw. Wyjątek stanowi jeden jedyny wieżowiec w Arecife, który jak się mówi powstał ku przestrodze. Architektura na całej wyspie jest bardzo spójna i przyjemna dla oka turysty. Plątanie się pomiędzy białymi domkami kontrastującymi z palmami, przysiadanie w malutkich kafejkach przy kieliszku wina i podziwianie urokliwych kościółków sprawia dużo przyjemności.





Miłośników kaktusów i sukulentów chciałbym jeszcze zaprosić do Jardin de Cactus. Te odporne na brak wody rośliny fantastycznie się tu odnajdują i dodatkowo świetnie współgrają z surowymi wulkanicznymi krajobrazami. Nie będąc znawcą tematu, a jedynie zafascynowanym turystą nie mogłem oderwać wzroku od bogactwa eksponowanych roślin.






Porcja praktycznych porad i statystyk




Po wyspie najlepiej poruszać się wynajętym samochodem, które w odniesieniu do Europy kontynentalnej są niezwykle tanie. Specjalna strefa ekonomiczna Wysp Kanaryjskich powoduje, że cena paliw są niższe niż w Polsce. Kierowcy są spokojni kulturalni i wyrozumiali dla turystów, uważać natomiast trzeba na pieszych, którzy na pasy wychodzą spontanicznie i bez zastanowienia, po prostu mają pierwszeństwo i są przyzwyczajeni do korzystania z tego przywileju.




Osobowym samochodem można wjechać wszędzie nawet na taką drogę pod warunkiem, że się nic nie stanie. Nasz Opel Corsa był pod tym względem bardzo wyrozumiały, spisał się dobrze i nie przysporzył żadnych niespodzianek.



Lanzarote często jest pod chmurami szczególnie rano lecz po południu najczęściej wiatr je rozwiewa, niemniej jednak stosowanie kremów z filtrami jest konieczne, ponieważ słońce opala przez chmury i nawet w zimie.



Regionalną potrawą Wysp Kanaryjskich są gotowane ziemniaczki oklejone kryształkami soli podawane z różnymi sosami mojo. Dla mnie rewelacja! Można tu zjeść również ciekawe ryby, na przykład doradę.



Na Lanzarotę polecieliśmy z Itaką i jesteśmy zadowoleni z oferowanych przez nich usług, nocowaliśmy w przyjemnym hoteliku *** Mansion Nazaret o którym nie napisałbym złego słowa.




Samochód Opel Corsa wypożyczyłem na 5 dni za kwotę 120 euro i przejechałem nim 550km.



Na wstępy wydaliśmy 63 euro.

Tradycyjnie jeszcze kilka zdjęć dla wytrwałych i nie znudzonych










zobacz również: