niedziela, 21 sierpnia 2016

Gdańsk – pod pretekstem Jarmarku Dominikańskiego

30 lipca - 2 sierpnia 2016r.

Przeglądałem internet szukając prezentu urodzinowego dla Joli w postaci weekendu w pięknym i romantycznym miejscu. Faworytów było wielu, nie mogłem się więc zdecydować na konkretną destynację. Zależało mi na tym, aby oprócz cudownego miejsca również program wyjazdu był bogaty w różnego rodzaju atrakcje. Przeglądając zapowiedzi wydarzeń kulturalnych odbywających się w wytypowanych miastach trafiłem na informację o Jarmarku Dominikańskim i natychmiast zabłysnęło światełko w tunelu. Postanowiłem ten weekendowy wyjazd budować wokół tej imprezy mającej średniowieczne korzenie. O wizycie na jarmarku marzyłem już od dawna, ale przecież nie dla mnie miał być to prezent. Ta niewielka rysa na sumieniu towarzyszyła mi podczas planowania wyjazdu, ale do rzeczy.




Do Trójmiasta jechaliśmy pociągiem Pendolino i trzeba przyznać, że podróż była przyjemna i komfortowa, a przede wszystkim szybka. Trasę z Tychów do Gdańska pokonaliśmy w 5 godzin i 15 minut, co uważam za niezłe osiągnięcie. Wagony są wygodne i bardzo ciche. Szukając dziury w całym powiem, że wizja marketingowa szefostwa PKP intercity odbiega nieco od moich wyobrażeń, ponieważ w cenie biletu kosztującego 132,30 zł. zaproponowano mi buteleczkę wody lub herbatę. Drobne ciasteczko, muffinka lub inna tego typu przekąska nie doprowadziłaby firmy do bankructwa, a pozwoliłaby poczuć się pasażerowi nieco bardziej dopieszczonym. Wśród licznych superlatyw to tylko nieznacząca skaza.

W Gdańsku przywitał nas nietuzinkowy dworzec kolejowy wyróżniający się architekturą, który od starówki dzieli zaledwie kilkunastominutowy spacer. Wybrany przeze mnie hotel również okazał się strzałem w dziesiątkę i kamień spadł mi z serca. Romantyczny weekend rozpoczął się zachęcająco i zgodnie z oczekiwaniami.



Obawy związane z ciążący na moim sumieniu Jarmarkiem św. Dominika również szybko się rozwiały. Organizatorzy 756 jarmarku, bo taką zacną liczbą może się on pochwalić, stanęli na wysokości zadania. Miasta nie zdominowały odpustowe stragany kipiące plastikową tandetą. Stoiska ustawiono z pominięciem zabytkowych, atrakcyjnych ulic pozwalając turystom w pełni cieszyć się urokami gdańskiej starówki i pogrupowano tematycznie tworząc strefy: kulinarną, rzemieślniczą, staroci itp.



W moich oczach jest to jedno z najpiękniejszych polskich miast, będących wizytówką kraju. Godzinami można spacerować ulicami starówki co rusz odkrywając kolejną wcześniej niezauważoną kamienicę z niebanalnymi rzygaczami, przedprożami i rzeźbami. Obowiązkowym punktem programu jest wizyta w ratuszu staromiejskim i spojrzenie z góry na te urokliwe domy i spacerujących pomiędzy nimi ludzi. Z wysokości wszystko wygląda jak makieta w parku miniatur. Bez wątpienia warto również zwiedzić mieszczańskie wnętrza Domu Uphagena oraz Dwór Artusa. Spacer nad Motławą także dostarcza wielu wrażeń i w którą stronę nie spojrzeć budzi podziw. Dumny Żuraw i stare Spichlerze harmonijnie współgrają z nowoczesnymi apartamentowcami stanowiącymi tło dla niewielkiej mariny. Na Wyspę Spichrzów przyciąga „Amber Sky”, dużo skromniejszy kuzyn „London Eye”. Nawet wychodząc poza starówkę co rusz spotyka się piękne zabudowania kościołów, młyna i innych budynków.





Kulinarna oferta miasta również jest niezwykle bogata. Bez względu na to, czy chcemy zjeść smakowite śniadanie, szybki posiłek, przekąskę, czy romantyczną kolację nie musimy przeszukiwać miasta w celu znalezienia odpowiedniej restauracji. Liczne lokale chcąc sprostać ogromnej konkurencji prześcigają się w wyszukanych propozycjach kulinarnych dopasowanych do każdego podniebienia, a estetyka serwowanych dań zadowoli każdego. Śniadanie zjedzone w „A La Francaise” w pełni usatysfakcjonowało moje kubki smakowe, a pierogarnia Mandu przyprawiła o zawrót głowy bogactwem wyboru.


Z ciekawością i zainteresowaniem przestąpiłem progi muzeum bursztynu, nie odnalazłem jednak w sobie zafascynowania umieszczonymi w gablotach eksponatami. Zatrzymanie się obiektu w innej epoce potwierdzają opryskliwi i niegrzeczni wyznaczeni do regulowania ruchem panowie z ochrony, którzy najwyraźniej nie zdali sobie jeszcze sprawy z tego, że bez turystów ich egzystencja w tym miejscu pozbawiona jest celu.
Kontrastem organizacyjnym jest nowoczesne Europejskie Centrum Solidarności w którym w przystępny, multimedialny i ciekawy sposób przedstawiono fragment najnowszej historii Polski. Usytuowanie nasuwa skojarzenie, że jest to również smutny pomnik po niegdyś prężnie działającej Stoczni Gdańskiej.



Atrakcją kolejnego dnia stała się nieśpieszna pełna relaksu przechadzka po Sopocie, którego wizytówką niezmiennie pozostaje molo i Grand Hotel. Bez spaceru po molo wizyta tutaj byłaby niekompletna. Liczne ławeczki ułatwiają cieszenie się chwilą, a restauracja zaprasza na posiłek, deser lub chociażby kieliszek wina. Na końcu cumują statki pasażerskie PŻB oferujące krótkie rejsy pomiędzy sąsiednimi miastami oraz piracki clipper którego załoga zachęca do przeżycia przygody podczas rejsu po zatoce. Nowością jest dobudowana marina zwiększająca powierzchnię spacerową.
Przemieszczanie się pomiędzy Trójmiastem jest niezwykle łatwe dzięki kolejce podmiejskiej.




Uznałem, że zwieńczeniem wspaniale spędzonego weekendu będzie spacer plażami Półwyspu Helskiego. W celu podniesienia atrakcyjności wycieczki na Hel dostaliśmy się statkiem. Rejs był bardzo przyjemny i ciekawy, ponieważ przed wypłynięciem na wody Zatoki Gdańskiej przepływa się wzdłuż stoczni remontowej i półwyspu Westerplatte. Hel mógłby być przyjemnym miasteczkiem, lecz jego komercjalizacja sięgnęła zenitu. Banery reklamowe, transparenty i afisze zdominowały ten niewielki kurort w którym dominuje moda na japonki. Pomiędzy bijącymi w oczy zaproszeniami na rybę, lody i inne letnie atrakcje trudno dostrzec ładne, zadbane i ciekawe zabudowania.
Po wyjściu za miasto plaże pustoszały z każdym krokiem, by po kilku kilometrach należeć wyłącznie do nas. Nie zdawałem sobie sprawy, że w szczycie sezonu urlopowego można spacerować po pięknych piaszczystych i pustych polskich plażach. Ciesząc się chwilą, piaskiem pod stopami i szumem fal nawet się nie zorientowaliśmy gdy dotarliśmy do Juraty. Piętnastokilometrowy spacer wbrew pozorom był bardziej relaksujący, niż męczący. Jurata zrobiła na mnie dobre wrażenie i mógłbym spędzić tu kilka dni wakacji oddając się wyłącznie relaksowi. Do Gdańska powróciliśmy pociągiem, a dzień zwieńczyliśmy kolacją w restauracji „Familia Bistro” oferującej pyszną kuchnię Wileńską.






Niestety jak to zwykle bywa miło spędzany czas szybko mija i nasz pobyt w Gdańsku dobiegł końca. W drogę powrotną udaliśmy się korzystając z oferty Polskiego Busa. Podróż autobusem nie była tak komfortowa jak pociągiem, ale za to nieporównywalnie tańsza.


Gdańsk to piękne miasto, zachwycające na każdym kroku z ofertą przygotowaną dla każdego turysty zarówno tego najbardziej wymagającego, jak i niskobudżetowego. 
Świetnie nadaje się na romantyczne wyjazdy we dwoje.