niedziela, 19 lipca 2015

Santorini – wyspa spełnionych marzeń.

5 - 12 lipca 2015r.

Długo zastanawiałem się nad tytułem tego posta, gdyż wyspa ma sporo twarzy.
Wedding island - ponieważ pomiędzy białymi domkami biegają urocze, zwiewne, pełne energii, entuzjazmu i radości niezliczone panny młode, którym dzielnie starają się dotrzymać tempa zlani potem mężowie zapakowani w czarne garnitury.
Romantyczna wyspa – bo czy może być coś bardziej romantycznego niż kolacja przy świecach w blasku zachodzącego słońca w małej restauracyjce zawieszonej nad klifem z widokiem na kalderę.
Pomysłów było wiele, ale zdecydowałem się na wyspę spełnionych marzeń, gdyż o wakacjach na Santorini marzyliśmy od wielu lat i co ważniejsze nie zawiedliśmy się. Po tygodniowym pobycie obydwoje byliśmy oczarowani.




Pierwszego dnia zmęczeni po podróży postanowiliśmy rozejrzeć się po Kamari, turystycznym miasteczku, które z uwagi na niższe ceny hoteli wybraliśmy na bazę noclegową. Po wstępnym rozpoznaniu byliśmy mile zaskoczeni. Wzdłuż przyjemnej plaży z gustownymi trzcinowymi parasolami biegnie promenada, a znajdujące się przy niej restauracje zachęcają greckim menu.

Nazajutrz, żądni wrażeń, autobusem komunikacji miejskiej udaliśmy się do stolicy wyspy Firy. Krótki spacer pod górkę, w stronę morza i docieramy do punktu widokowego na kalderę. Panorama zatopionego potężnego krateru, jego ogrom robi piorunujące wrażenie. Białe domki przyklejone do skały prawie pionowego klifu kontrastujące z granatowym morzem i błękitnym niebem oplecione kwitnącymi na różowo bugenwillami spełniły nasze wizje latami tkane w wyobraźni, jesteśmy zakochani od pierwszego wejrzenia.




Posiłkując się wpisem na jednym z czytanych blogów postanowiliśmy odbyć spacer widokowym szlakiem biegnącym szczytem klifu pomiędzy Firą i Firostefani. Zachwycając się idyllicznymi widokami i tutejszą architekturą oraz ciesząc beztroskim czasem wakacji nawet nie zorientowaliśmy się kiedy pokonaliśmy wyznaczony sobie dystans. Bez namysły zdecydowaliśmy się kontynuować spacer aż do Oia.
Wychodząc za ostatnie zabudowania Firy ścieżka prowadzi przez wulkaniczny teren przypominając o pochodzeniu wyspy. W takich surowych warunkach świetnie odnajdują się wszelkiego rodzaju dzikie zioła, których aromat unoszący się w rozgrzanym słońcem powietrzu wdychaliśmy z namaszczeniem pobudzając najbardziej uśpione receptory. Ciesząc się tym wszystkim, pomimo upału pokonaliśmy trzygodzinną trasę.




Po kilku krokach w Oia widzimy, że na zasadzie stopniowania emocji dobrze było zacząć od Firy, która będąc niezwykle urokliwą nieco blednie przy urodzie swojej siostry. To Oia zdobi większość pocztówek opuszczających Santorini. Tutejsze białe kościółki z niebieskimi dachami, wąskie uliczki, schodki, magiczne widoki na kalderę i zachód słońca obserwowany z weneckiej twierdzi stanowią niesamowity magnes przyciągający turystów wszelkich narodowości oraz młode pary. Po całodziennym zwiedzaniu uznaliśmy, że nie możemy opuścić spektaklu jakim jest zachód słońca. Widząc ludzi gromadzących się w twierdzy na dwie godziny przed kulminacyjnym momentem owczym pędem zajęliśmy jedno z lepszych miejsc. Ludzi przybywało z minuty na minutę i po kolei wypełniały się wszystkie uliczki, schody i murki. Atmosfera robiła się tak podniosła, że postanowiłem przebić się przez tłumy w celu dotarcia do najbliższego sklepu, zakupienia białego wina, by wznieść nim toast na zakończenie dnia. Nie wiem, czy w tak podniosłej atmosferze żegnano dzień w czasach kiedy słońce było bogiem. Kąpiel słońca w morzu za horyzontem widzowie przyjęli oklaskami, słychać było również głębokie westchnienie tych, którzy uznali, że coś im bezpowrotnie umknęło. Warto było zobaczyć białe domki spływające po klifie oświetlone czerwienią zachodu, ale na pierwszym miejscu pod względem atrakcyjności tego wydarzenia postawiłbym możliwość obserwowania tych wszystkich ludzi, którzy tłumnie zgromadzili się by uczestniczyć w tym przedstawieniu.
Decyzja była jednomyślna, do Oia wrócimy za tydzień na zakończenie urlopu.





Pomimo dobrej sieci komunikacji autobusowej kolejnego dnia wynajęliśmy samochód z zamiarem zwiedzenia małych miasteczek. Zaczęliśmy od Megalochori, które rankiem dopiero budziło się do życia. Spacer w wąskich zacienionych uliczkach nie zwiastował nadchodzącego upału i pozwalał cieszyć się białymi fasadami domów ozdobionych niebieskimi płotkami, drzwiczkami i wszechobecną różową bugenwillą.

Następne na naszej trasie znalazło się Emboreio, które z całej trójki urzekło mnie najbardziej. Wąskie pomalowane na biało uliczki wiły się pomiędzy domami stanowiąc swego rodzaju labirynt. Za każdym zaułkiem piękniejszy widok, schodkami w górę, a po kilku metrach znowu w dół i tak bez końca na karuzeli wrażeń. Zmęczeniu upałem znaleźliśmy odrobinę wytchnienia w kawiarni pod dachem utkanym z winorośli. W takim otoczeniu kieliszek schłodzonego białego wina potrafi zdziałać cuda.

Trzecie Pyrgos położone na wzgórzu w sercu wyspy kryjące kilka opuszczonych domów oczekujących na nowego właściciela który przywróci im blask. Z daleka wygląda jak biały kopczyk zwieńczony murami twierdzy. Tutaj również warto było nieśpiesznie posnuć się krętymi uliczkami i schodkami.

We wszystkich zobaczonych miasteczkach na każdym kroku napotykaliśmy kameralne urocze kościoły.





Tego dnia zajechaliśmy również do Athinios, głównego portu wyspy. Wspomnianego epizodu nie zaliczyłbym do atrakcji, ponieważ poza ludzką falą powodziową jaka wylała się z katamarana przybyłego z Krety nic nie przykuło mojego wzroku.

Wspomnę jeszcze o wizycie na południowym krańcu lądu przy latarni morskiej, gdzie na punkcie widokowym wpatrzony w liczne wysepki wynurzające się z morza dotknęła mnie refleksja, że tak właśnie musiał wyglądać świat po biblijnym potopie.


Wracając do hotelu zajrzeliśmy na najwyżej położony punkt Santorini, wzgórze na którym obok siebie sąsiaduje baza wojskowa i klasztor. Warto z uwagi na widoki, to stąd można objąć wzrokiem prawie całą wyspę i oblewające ją morze.

Kolejny dzień to pora odpoczynku. Postanowiliśmy go spędzić na znanej z przewodników Czerwonej Plaży do której dostaliśmy się autobusem. Łatwo się domyślić, że nie byliśmy tam sami. Miejsce to nazwę swą zawdzięcza pionowemu klifowi w kolorze brązowo-rudym i zdecydowanie lepiej wygląda z daleka, niż z bliska. Najokazalej prezentuje się z sąsiednich klifów, bo z perspektywy plażowicza traci zdecydowaną większość uroku. Wiekowe, byle jakie leżaki i parasole, wydrążone w skale samowolne komórki, mętna woda i śmieci w zaułkach nie pozostają bez wpływu na odbiór tego miejsca.
Chcąc zadośćuczynić dewizie, że każdy dzień ma miłe chwile schodząc z plaży weszliśmy do tawerny i zjedliśmy pyszną grecką kolację. Delektując się wakacyjną atmosferą zasiedzieliśmy się. Powrót do hotelu ostatnim autobusem po godzinie 23:00 w korelacji z grecką punktualnością niósł ze sobą pewną dozę ryzyka, ale udało się.




Biorąc pod uwagę powszechność oferty w lokalnych biurach podróży obowiązkowym punktem programu wydawał się rejs statkiem po kalderze, na który oczywiście zdecydowaliśmy się. W ramach wycieczki dopływa się do Nea Kameni usytuowanej na środku zatoki Santoryńskiej, która jest świadectwem wulkanicznego pochodzenia. Spacer po zastygłej lawie na tej księżycowej niewielkiej wysepce jest ciekawym przeżyciem okraszonym bajecznymi widokami, choć realizowanym w tłumie ludzi. Kąpiel w zatoczce z ciepłym źródłem, jak i dwugodzinny pobyt na Thirassii w moim odczuciu można by sobie darować, natomiast subiektywnie niezapomnianych wrażeń dostarczy widok Oia od strony morza do stóp którego podpływa się.





Na koniec pobytu na Santorini powracamy do Oia tym razem wcześnie rano, aby uchwycić miasto oświetlone słońcem padającym ze wschodniej strony. Dodatkowym plusem tego poświęcenia są puste uliczki w miejscu, które z natury wydaje się zatłoczone. Naprawdę warto.








Jedzenie w tawernach jest urozmaicone i każdy znajdzie coś dla siebie, wegetarianom szczególnie polecam danie o nazwie Fava, to pasta z grochu oraz Tomatokeftedes i kryjące się pod tą nazwą kotleciki z pomidorów. W każdej piekarni kupimy ciastko ze szpinakiem lub serem stanowiące znakomitą przekąskę w ciągu długiego dnia.

Jak już wspomniałem doskonałym sposobem na poruszanie się po Santorini jest komunikacja autobusowa. Wszystkie trasy rozchodzą się promieniście od Firy, która stanowi bazę przesiadkową. Bilety sprzedaje pomocnik kierowcy, który chętnie i z entuzjazmem wskaże interesujący nas przystanek.

My zatrzymaliśmy się w hotelu Zephyros znajdującym się w miejscowości Kamari. Gorąco polecam ten mały rodzinnie prowadzony hotel w którym uśmiechnięty personel wita serdecznie gości przez całą dobę. Oferują przyzwoite śniadania i czyste, codziennie sprzątane pokoje. Doskonała relacja jakości do ceny. Szukając dziury w całym jako słaby punkt wskazałbym wiekową łazienkę.

Santorini to wspaniałe miejsce na tygodniowy urlop dla par. 

Kilka zdjęć na zakończenie






















Niektórzy poważnie podchodzą do ostrzeżenia "Uwaga spadające kamienie" 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcam do wyrażania swoich spostrzeżeń i emocji poprzez komentowanie postów, a za wszelkie wpisy serdecznie dziękuję. Pozdrawiam czytelników i wszystkim życzę fascynujących podróży.