4 - 11 sierpnia 2016r.
Gomera
to prawie idealnie okrągła wyspa będąca w całości górą
wyrastającą z oceanu. Przeryta jest licznymi wąwozami i nie sposób
znaleźć tam płaskiego kawałka, więc miasteczka i wioski falują
w rytm terenu na którym je wzniesiono. Wyspę najlepiej zwiedzać
przy pomocy wypożyczonego samochodu. Jazda serpentynami często
przyklejonymi do zbocza góry, wijącymi się pomiędzy skałami
przypomina rollercoaster. Po trzech dniach nieśpiesznego zwiedzania
zajrzeliśmy w każde mniej lub bardziej atrakcyjne miejsce.
Na
wyspę przypłynęliśmy promem z Teneryfy i po kilkudziesięciu
minutach rejsu wkroczyliśmy w inny świat. Kurort turystyczny Los
Cristianos tętniący życiem, pełen dyskotek i klubów zamieniliśmy
na cichy i spokojny port San Sebastian de La Gomera. Chodząc po tym
sennym miasteczku można znaleźć kilka pięknych starych kamienic,
restauracji i tawern, a otaczające je wzgórza oblepione są
kolorowymi domkami.
Największe
wrażenie zrobił na mnie widok roztaczający się z Mirador de
Abrante. Ten punkt widokowy i jego otoczenie jest tak niesamowite, że
zaglądaliśmy tam trzykrotnie, każdego dnia ciesząc oczy
bajecznymi krajobrazami i licząc na lepszą widoczność.
Restauracja umieszczona na przeszklonej platformie zawieszonej nad
przepaścią przyciąga gości chcących zjeść posiłek lub napić
się czegoś w tym niesamowitym miejscu, a przy okazji przezwyciężyć
swój lęk wysokości. W przepaści pod stopami nad brzegiem oceanu
rozpostarło się kolorowe spokojne miasteczko Agulo wyglądające z
tej wysokości niczym makieta.
Z
przyległego parkingu wchodząc na pieszy szlak praktycznie
natychmiast przenosimy się w marsowy krajobraz rudej ziemi
kontrastującej z zieloną roślinnością. Po wyjściu na wzgórze
piękne tło dla tego obrazu stanowi spowita w chmurach Teida,
najwyższy szczyt Hiszpanii znajdujący się na sąsiedniej
Teneryfie. Oczarowany tym miejscem mógłbym spędzić tam cały
dzień.
Na
koncert szumiących fal wzburzonego oceanu warto się wybrać na
Playa de Vallehermoso. Nie kończące się przedstawienie zmagań
pomiędzy kamieniami na plaży, a rozwścieczonym oceanem odbywające
się na tle skały wyrastającej pionowo z wody na wysokość
kilkunastu metrów najlepiej oglądać w promieniach zachodzącego
słońca. Z uwagi na dynamikę akcji pomimo plażowego charakteru nie
jest to miejsce przeznaczone do kąpieli, przynajmniej nie zawsze.
Nieopodal usytuowana jest warownia, przy odrobinie wyobraźni
przypominająca bazę piratów.
Warto
również pozostawić samochód na jednym z licznych parkingów i
pieszo zagłębić się w Park Narodowy Garajonay gdzie pierwotny las
wawrzynolistny przeniesie nas w czasie o miliony lat. Panuje tutaj
wilgotny mikroklimat, omszałe drzewa tworzą bajkową scenerię, a
jednocześnie dają miły cień podczas najgorętszych letnich dni.
Gdy trafimy tutaj podczas często goszczącej w lesie mgły wrażenie
grozy, tajemniczości i niedostępności narasta lawinowo.
Wielokrotnie
słyszałem o języku gwizdanym, którym posługiwali się kanaryjscy
pasterze ostrzegając się przed niebezpieczeństwami i skracając
sobie odległości w górzystym terenie. Przeczytałem ostatnio, że
w szkołach nadal się go uczy w ramach pielęgnowania tradycji.
Przyznam, że nie dowierzałem nawet w minimalną skuteczność
takiej komunikacji. Co można sobie przekazać gwizdając? Jakże
wielkie było moje osłupienie, gdy w kawiarnianym ogródku kelner
pochwalił się umiejętnościami klientce wygwizdując skomplikowane
frazy. Gwizdać każdy może pomyślała kobieta, ja zresztą też.
Chcąc sprawdzić dumnego ze swoich umiejętności kelnera schowała
w kieszeni banknot 20 euro i szeptem powiedziała mu, że będzie
należał do niego jak przekaże koledze pracującemu wewnątrz
lokalu, aby podszedł i go wyciągnął. Rozległa się niezwykła
kombinacja różnorodnych, modulowanych gwizdów po czym kelner
wyszedł z lokalu, podszedł do kobiety i wyciągnął banknot.
Przedstawienie wprawiło mnie w osłupienie i podziw dla umiejętności
chłopaka. Warto ratować od zapomnienia folklor i tradycję.
Koniecznie
trzeba wdrapać się na najwyższy punkt wyspy Pico de Garajonay
1487m., gdyż rozciąga się stąd 360 stopniowa panorama. Można
między innymi zobaczyć płaską jak stół La Fortalezę i
majaczącą w oddali kolejną wyspę La Palmę. Erozja wyżłobiła
podążające w stronę oceanu wąwozy, na których ścianach ludzie
pobudowali niewielkie domy, białe kościółki i kapliczki. Wioski
te zachwycają swoją niedostępnością, a tarasy uprawne wydarte z
mozołem górze budzą podziw dla determinacji, charyzmy i
nieustępliwości ich budowniczych.
Gomera
nie jest kurortem, lecz spokojną enklawą pozbawioną gwaru
wakacyjnych destynacji. Próżno tutaj poszukiwać parków rozrywki,
dyskotek, a nawet plaż z zapleczem gastronomicznym, wyposażonych w
leżaki, parasole i różnego rodzaju dmuchane cuda. Baza noclegowa
na wyspie również jest skromna i świadczy o tym, że nie
przybywają tu tłumnie turyści.
zobacz również:
Przepiękne widoki :)
OdpowiedzUsuń